czwartek, 3 października 2013

Morfina


Książek ponoć nie ocenia się po okładce, więc niech nie zniechęci was też ta okładka.  Mi ona nie przypadła do gustu, kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy.  Moje uczucia były niesłusznie. Szybka dałam się wciągnąć w świat powieści Twardocha, tak samo szybko zaczęłam uwielbiać Konstantego Willemana.
Pomimo tego ,że to antybohater, cynik, łajdak i bonvivat, zdradzający żonę ,  niewiele robiący sobie z tradycji i patriotyzmu. W jego charakterystyce zdecydowanie przeważają cechy negatywne, ale Twardoch w taki sposób kreuje głównego bohatera swojej powieści, że nie sposób go nie lubić.
To powieść dosyć szalona i odważna, inna. W literaturze polskiej, szczególnie tej klasycznej, którą czytamy w szkole, przeważają bohaterowie, będący prawdziwymi patriotami, do takich przywyknęliśmy. Autor postanowił pokazać nam coś zupełnie odmiennego i jest to naprawdę godne zainteresowania.
To powieść również o poszukiwaniu własnej tożsamości. Bo Konstanty tak naprawdę sam ma problem z tym kim jest. Matka Ślązaczka, z poczuciem bycia Polką, ojciec Niemiec. Wychowany na Polaka, świetnie mówiący po niemiecku-rozdarty pomiędzy dwoma zwaśnionymi krajami.
Nie u mnie też się znaleźć pośród kobiet. Wychowany przez silną i dosyć specyficzną matkę(nimfomankę), rozdarty pomiędzy żoną i kochanką.
Twardoch dokonał również wszelkich starań, aby zadbać o wszystkie szczegóły kulturalne, jak i historyczne. Niektórym może się jawić ta powieść, jako chęć walki z Polską martyrologią, ale wydaje mi się, że nic w tej książce nie jest na tyle jednoznaczne, aby tak ocenić ją. Język jest naprawdę soczysty i barwny. Czyta się ją szybko, ale nie warto pędzić, lepiej rozkoszować się nią. Gorąco polecam.

 A w najbliższą niedzielę- 6 października  zostaną rozdane nagrody Nike i po cichu  kibicuję właśnie tej powieści.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz