sobota, 30 listopada 2013

Jak poznałem waszą matkę


Dzisiaj miałam nie lada problem. Nie miałam pomysł o czym, by tu Wam napisać. Pogoda u mnie nijaka ( mam nadzieję, że u Was lepsza), taka jakaś 'zgniła', ja też jakaś taka nijaka, krótko mówiąc nic mi się nie chciało, najchętniej spędziłabym cały dzień w łóżku ( jakkolwiek, by to zabrzmiało). I tak siedziałam  i myślałam i nic i ciągle nic. Już nawet stwierdziłam, że wpisu dzisiaj nie będzie. A jednak jak widzicie jest.

Co mnie zainspirowało ? Dwie proste rzeczy- kalendarz i klucze. Rzut okiem na kalendarz przypomniał mi, że w końcu dzisiaj Andrzejki, a klucze o wróżbach andrzejkowych. Wszyscy gdzieś i kiedyś mieli z nimi na pewno do czynienia. Co prawda skierowane one są ponoć tylko do pań, panowie też mogą próbować, ale skuteczność nie jest gwarantowana. Jednak dotyczą tematu, który każdego tak naprawdę dotyczy, czy się przyznaje do tego, czy nie, świadomie, czy nie świadomie, każdy szuka, bądź szukał tej drugiej połówki. I właśnie o tej trudnej sztuce poszukiwania, tej jedynej/ jedynego jest serial 'Jak poznałem waszą matkę'.

Mówią o trudnej, bo w serialu to długa historia, trwa, aż dziewięć sezonów, a każdy po dwadzieścia cztery odcinki. I tak historia zaczyna się w 2030 kiedy architekt Ted Mosby wpada na pomysł, aby opowiedzieć swoim dzieciom, w jaki sposób to poznał ich mamę. Ted ma gadane i dużo wody w rzece upłynie za nim skończy. W międzyczasie za to uda mu się opowiedzieć o wszystkich możliwych śmiesznych, bądź mniej śmiesznych historiach z życia jego 'paczki', zwanej ciociami i wujkami. A trzeba przyznać, że bohaterowie tego serialu, to właśnie powód jego oglądania. Wszyscy się od siebie diametralnie różnią, nie przeszkadza to im  w uzupełnianiu się w każdej możliwej sytuacji.

Jest wspomniany wcześniej Ted- poszukujący 'tej jedynej', Robin, Kanadyjka, która ciągle balansuję pomiędzy karierą dziennikarki, a związkami,  Lily i Marshall- to jedna z tych par, które są jednym organizmem, zawsze razem, no i Barney, który "It's legendary', kto widział choć jeden odcinek, zrozumie, o co chodzi z tym legendarnym.

Duża część ogląda ten serial tylko i wyłącznie  dla Barneya, ale moim faworytem chyba jednak jest Marshall. Jest śmiesznie, bohaterowie zabawni, chociaż przyznam, że dziewięć sezonów to dla mnie chyba za dużo, co prawda może ja za szybko się nudzę. Nie sposób nie zauważyć podobieństwa do 'Przyjaciół'.  Bo tu i tu mamy grupę przyjaciół, ich rozterki miłosne, śmieszne przygody, no i forma sitcomu. Który lepszy ? Zdania są podzielone, ja jednak wolę 'Przyjaciół', co nie przeszkadza mi w oglądaniu ' Jak poznałem waszą matkę', jeżeli chcecie poprawić sobie humor, bo jesień was wkurza to jest to idealna propozycja. Do wiosny powinno wystarczyć odcinków. 

piątek, 29 listopada 2013

Bloger


Mam dosyć sceptyczne podejście do wszelkich poradników. Nie kupuje ich, nie czytam, jedynie przeglądam od czasu do czasu, nigdy jednak żaden z nich jakoś specjalnie nie zainteresował mnie.  Mam wrażenie, że większość autorów tych książek, to ludzie, którym raz się udało coś osiągnąć i to jest tylko powodem dlaczego piszą swój poradnik. Gdyby było tak prosto, że powtarzając czyjś sposób na sukces, osiągniemy na sto procent to samo co autor, nasz świat wyglądałby inaczej, byłby zdecydowanie piękniejszy, a my szczęśliwsi. Dlatego nie czytam poradników, szkoda mi na nie czasu, wydaję mi się, że jako osoba myśląca, sama jestem w stanie, wymyślić jakiś sensowny sposób na osiągnięcie jakiegoś celu. Wyznaję również zasadę, że w życiu czasami trzeba mieć farta, trzeba być w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, a gdzie jest to miejsce i kiedy jest ten odpowiedni czas to jedna wielka niewiadoma. Metody osiągania sukcesu nie są uniwersalne.

Jako stosunkowo nowa blogerka, mój blog ma tylko 2 miesiące, blogosfera nie jest do końca przestrzenią w której czuje się pewnie. Wydaję mi się, że mniej więcej wiem, jak to działa, co powinnam robić, aby być ciekawym i czytanym blogerem, wszystko to stanowią wnioski z własnej obserwacji innych blogów.  O Tomku Tomczyku-Kominku słyszałam, od czasu do czasu czytam jego bloga, przyznam, że nie jest to mój ulubiony bloger, jak w przypadku każdego bloga, niektóre jego teksty wolę bardziej inne mniej, znam też blogerów, których uważam po prostu za lepszych od niego, których teksty są ciekawsze.  


Cieszę się, że nie boi się wygłaszać swoich opinii,  choć niektóre sprawiają, że się 'gotuję' dosłownie. Przyznam, że pomimo to wczorajszy wieczór spędziłam z Tomkiem, a właściwie jego książką, poradnikiem-'Bloger', to pierwszy poradnik, który przeczytałam. Naprawdę inspirujący. Znalazłam w nim wiele odpowiedzi na nurtujące mnie pytania dotyczące blogowania, wiele z jego stwierdzeń potwierdziło się z moimi przewidywaniami. Pewnie kilka wskazówek wykorzystam, z częścią się zgadzam, ale nie koniecznie ich użyję.  Wszystko okraszone anegdotkami związanymi z jego blogiem.
Można spokojnie nazwać tę książkę-'Biblią dla blogerów'. Tak naprawdę to gdyby nie fakt, że piszę bloga, nie przeczytałabym jej, tak też mogę powiedzieć polecam szczególnie blogerom i fanom Kominka. Jeżeli po nią sięgnięcie, to pamiętacie o tym, żeby mimo wszystko czytając 'Blogera' mieć własny rozum i traktować wszystko co jest w niej zapisane z dozą krytycyzmu.

czwartek, 28 listopada 2013

Pani Bovary


Mark Twain kiedyś powiedział, że" Klasyka, to to, co wszyscy chcieliby przeczytać i czego nikt nie czyta" i miał rację. Ja przyznam się, że obserwuję, ze skrytą ciekawością, co czytają Polacy, oczywiście, jeżeli coś czytają. W pociągach, tramwajach, autobusach, poczekalniach, czy to u fryzjerów, czy lekarzy, w parkach, na plażach, wszędzie tam gdzie widzę kogoś z książką, i bardzo rzadko są to pozycje związane z tak zwaną klasyką. Broń Boże nie potępiam, książki mają sprawiać przyjemność, a te klasyczne pozycje, nie każdemu sprawiają, mam tego świadomość. Są trudniejsze do przebrnięcia, bo język nie dzisiejszy i problemy nie współczesne, dlatego częściej sięgamy po te nowości. Z najświeższymi tytułami jest też tak, że one po prostu są bardziej reklamowane i wyeksponowane we wszystkich możliwych księgarniach. Na klasykę natomiast lubimy się powoływać, często nieświadomie, czasami świadomie, aby to wykazać swoją elokwencję. Prawda taka, że mało kto ją czyta, szczególnie jeżeli chodzi o te młodsze pokolenie. Ja sama bez win też nie jestem coś tam z niej przeczytałam, ale są pozycje, które ciążą mi jak grzechy na sumieniu i wiem, że muszę je przeczytać. Wolę być w tyle z nowościami, a zająć się klasyką. I dzisiaj podejmę się syzyfowego zadania spróbuję Was zachęcić do właśnie jednej z tych klasycznych pozycji. Mam nadzieję, że nie będzie to walka z wiatrakami.
To jedna z tych najważniejszych pozycji w moim życiu, a mowa o 'Pani Bovary'. Zawsze gdzieś ciągnęło mnie do psychologii, to poznawania tajnik ludzkiej duszy, a Emma Bovary stanowi idealną jednostkę do badania. Flaubert z niemal chirurgiczną precyzją kreuje ją. Wydawać się może dosyć niecodziennym, że to właśnie mężczyzna stworzył, tak dokładny i prawdziwy obraz kobiety. Nie jest to dzieło przypadku. Flaubert za nim stworzył Emmę, przyglądał się kobietom i to tym prawdziwym z krwi i kości. Chciał stworzyć powieść, której szczegóły byłyby nienaganne i udało mu się to. Teraz słów kilka o tytułowej Pani Bovary, to kobieta kochająca kicz na wszystkich płaszczyznach jej życia, pretensjonalna, typowa antybohaterka, ale czytając Flauberta nie sposób jej nie współczuć i próbować zrozumieć. Duże piętno na jej życie wywarło dzieciństwo- spędzone na wsi, z którego pragnęła się wyzwolić, całe życie marzyła o księciu na białym koniu, który by jej w tym pomógł, więc kiedy w jej życiu pojawił się Karol Bovary, nie mogła odrzucić takiej propozycji, miała nadzieję na ekscytujące życie u jego boku. Rzeczywistość, jak to najczęściej się zdarza nie sprostała jej oczekiwaniom. Karol według niej okazał się irytująco nudny, a rozmowa z nim była 'płaska niczym ulicznym chodnik', a Emma po prostu pragnęła poznać znaczenie słów szczęście, namiętność, wciąż marzyła o miłości wyjątkowej, o mężczyźnie, który będzie odgadywał jej najskrytsze myśli, który zapewni jej piękne stroje, będzie zabierał ją na bale. Tak też wdawała się w romanse, chciała przeżyć to co bohaterki jej ulubionych powieści Waltera Scotta. Szła na oślep za swoimi pragnieniami, a tak naprawdę to nie do końca 'swoimi', bo one nie pochodzą od niej. Była pozbawiona własnej tożsamości. Wszystko u niej to pozory. 
Narastała u niej irytacja i nienawiść, a to wszystko z goryczy jej życia. Przestała widzieć nadzieję na zmianę, bo lata leciały, a w jej życiu nic się nie zmieniało. Żyła w bezsensownym świecie własnej iluzji. Sama doprowadza siebie do klęski i szaleństwa. Tematyka dosyć sztampowa, za to Flaubert zdecydowanie stworzył niesztampową powieść. Często 'puszcza oko' do czytelników w postaci żartów lub ironii. Pomimo tego, że historia ta została stworzona wiele lat temu, to nadal jest niezwykle uniwersalna. W dzisiejszym świecie też żyją Emmy. Bo czy każdy z nas nie nigdy nie pragnął czegoś irracjonalnego, nie chciał więcej, mocniej, silniej żyć ? Ja chciałam.

środa, 27 listopada 2013

Igrzyska śmierci: W pierścieniu ognia


Dawno nie towarzyszyło mi takie podniecenie w oczekiwaniu na premierę jakiegoś filmu, chyba ostatnio było tak w przypadku Harrego Pottera (po kolei sukcesywnie wszystkich części). Poczułam się znowu jak dwunastolatka. I to wszystko pomimo tego, że nie jestem fanką sci-fi filmów,  co pisałam przy okazji pierwszej części . A jednak od kiedy zainteresowałam się tym filmem i całą sagą, a było to jakieś trzy tygodnie temu, nie mogłam się doczekać 'Igrzysk Śmierci: W pierścieniu ognia'.
Mówiłam, że pierwsza część była dobra, powiem wam teraz, druga jest jeszcze lepsza. I trochę mi wstyd, ale przyznam się Wam, że złapałam się na tym, że oglądam go z otwartą buzią. Akcja naprawdę wciąga. Tak też nie mogłam uwierzyć kiedy już się skończył, bo miałam wrażenie, że kończy się w najciekawszy momencie,  szczerze to myślałam, że coś się popsuło lub ktoś przewinął do napisów. Trzeba rzecz, że trudne jest życie bohatera, kiedy wydawać, by się mogło, że Kathiss, Peeta, Haymitch i inni zwycięzcy 'Głodowych Igrzysk' najgorsze mają za sobą i teraz powinni pławić się w luksusie i odcinać kupony od swojego sukcesu, oni zostają zmuszeni do udziału w jubileuszowych Igrzyskach.
Wiadomo będzie jeszcze trudniej, bo uczestnicy to nie jakiś amatorzy, teraz to starcie tytanów, najlepsi z najlepszych, creme de la creme. No i pan Prezydent Snow postarał się przygotować jeszcze bardziej niebezpieczne miejsce do walk. Przyczyną takiego ciągu zdarzeń jest wygrana Katniss w Igrzyskach, to ona zasiała iskierkę nadziei na lepsze życie mieszkańców Panu, a jak się domyślacie Kapitol boi się jakiejkolwiek rewolucji, tak też chce się pozbyć panny Everdenn. Oczywiście więcej Wam nie zdradzę, żeby nie odbierać Wam przyjemności.
Powiem tylko, że na nudę nie ma co liczyć. Co różni drugą część, cała masa nowych postaci, naprawdę ciekawych, a i aktorzy je grający dobrze się spisują. Lennego Kravitza też jest bardzo miło zobaczyć w filmie, o tym zapomniałam wspomnieć przy okazji pierwszej części.  Wątek romansowy też jest interesujący, bo Katniss rozdarta jest gdzieś pomiędzy dwoma panami. Jak przyznała w jednym z wywiadów Jennifer Lawrence, Katniss sama nie wie, którego kocha (chciało by się rzecz) bardziej. Już nie mogę się doczekać kolejnej części.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Ted


Tak naprawdę planowałam na dzisiaj wpis o książce, miałam wybrany już konkretny tytuł, baa nawet już w głowie przygotowany wpis. Więc dlaczego piszę o 'Tedzie'? Z okazji Światowego Dnia Pluszowego Misia. I pomimo tego, że nie lubię takich dziwnych świąt/dni  z cyklu Dzień Sprzątania Biurka, czy Orgazmu. O Dniu Misia pamiętam, gdyż wypada w moje imieniny.
A dzisiaj wyjątkowo za sprawą tego święta zebrało mi się na refleksje, gdyż moja młodsza kuzynka- wiek przedszkolny opowiedziała mi o obchodach tego dnia w jej przedszkolu. I wtedy przypomniałam sobie o swoim ukochanym misiu, wysłużonym, wypadającym 'blado' przy obecnie oferowanych przez firmy  produkujące zabawki. Niestety teraz mam wyrzuty sumienia, bo leży gdzieś zapomniany, zakurzony, najprawdopodobniej smutny. I pewnie gdyby ożył, toby powiedział mi, co o mnie myśli, jaka ze mnie zła  i niewdzięczna kobieta, bo gdy  go potrzebowałam to wszędzie z nim chodziłam, a teraz cóż go pozostawiłam samemu sobie.  
Tak też odległe mi są problemy i dramaty życiowe głównego bohatera filmu 'Ted'- Johna( Mark Wahlberg). Ten dorosły już mężczyzna nadal nie może się rozstać ze swoim misiem. Co prawda jego zabawka jest dosyć specyficzna. Mianowicie Ted nie jest zwykłym pluszakiem, on mówi, oddycha, śpi, powiem więcej, on również pali, pije i zalicza dziewczyny- tak prawdziwe, nie 'misiowe'. Prawdziwy kumpel, chciało by się rzec.
Problem Johna zaczyna się wtedy kiedy dziewczyna Johna- Mila Kunis, ma już dosyć misia-degenerata za sprawą, którego John utknął w stylu życiu dobrego dla dwudziestolatka( ma 35 lat) i nie może zbytnio się z niego wydostać. Zabawa z tym związana jest naprawdę całkiem niezła. I pomimo, że podchodziłam dosyć niechętnie do filmu o pluszowym misiu, to Sethowi MacFarlaneowi udało się stworzyć całkiem przyjemną i nawet śmieszną komedie. A kluczowym jest chyba oryginalny pomysł na ożywienie misia i zrobienie z niego niegrzecznego chłopca. Obiektami żartów padają wszyscy:biali, czarni, żółci, grubi, chudzi, Żydzi, chrześcijanie itd. Jest równość. I mimo, że czasami jest to ten humor 'klozetowy', to jakoś tak bardzo to nie razi.  Każdy czasami ma ochotę się odprężyć i obejrzeć coś lekko 'odmóżdżającego', a 'Ted' jest idealny na taką okazję.    

sobota, 23 listopada 2013

Powtórnie narodzony


Dzisiaj podzielę się z Wami moim najnowszym filmowym odkryciem. Filmem niezwykle poruszającym, cudnym, tak innym od wszystkich.  Uroniłam na nim łzę, a uwierzcie mi, że w moim przypadku to rzadkość. I co chyba już oczywiste od razu trafił na listę moich ulubionych. I powiem szczerze, że boję się pisać o nim więcej, bo wiem, że mój tekst nie będzie tak dobry, jak ten film. Ale mimo wszystko spróbuję.
Główną bohaterką jest Gemma-Włoszka, w tej roli Penelope Cruz, której życie nie rozpieszczało, jej historię poznajemy na tle wojny w Sarajewie i pomimo, że wojna jest ważnym elementem tego filmu, to nie najważniejszym.  Ciągle gdzieś czai się obok i odbija ogromne piętno na wszystkich bohaterach tego filmu. Gemma, jako studentka zakochuję się w Diego, który jest Amerykaninem.  Niestety nie dane jest im żyć szczęśliwie.
Po wielu latach wybiera się razem z synem do Sarajewa. Powraca wtedy do wydarzeń z tamtych dni. To przede wszystkim film o miłości i jej różnych rodzajach- namiętnej miłości kochanków, uczucia wiążącym matkę z synem oraz do kraju.  Brawa za kunszt dla aktorów-Penelope Cruz i Emile Hirsch  są świetni w swoich rolach.
Wykreowana przez Cruz Gemma jest niesamowicie prawdziwa, na każdym kroku możemy poczuć, co ona czuje, śledzimy jej obawy i wszelkie pragnienia, widzimy jak zmienia się.  Hirsch  znany również z 'Into the Wild' również jest świetny w roli Diega. To postać niejednoznaczna, pełna sprzecznych emocji, dobroduszna i serdeczna, targana przez emocje, nie jesteśmy w stanie ocenić jej jednoznacznie. Inne postacie jak Gojko, czy Aska również są bardzo ciekawie wykreowane.
'Powtórne narodzony' jest niesamowicie dobrze zrealizowane pod względem technicznym, bardzo emocjonalny, momentami brutalny. I ta muzyka, pasująca idealnie, czasami mówiąca więcej niż wszelkie słowa.  Kawał dobrego kina.

piątek, 22 listopada 2013

Kapitan Phillips



Jakoś nie byłam przekonana, co do tego filmu, czy to dobry wybór wybierać się na niego. Piraci  nigdy mnie nie zajmowali, nawet ci z Karaibów. I przyznam się, że zdecydowałam się na niego tylko i wyłącznie dla Toma Hanksa, bo to dobry aktor i jeszcze ma szczęście występować w inteligentnych produkcjach jak:'Forrest Gump', 'Cast Away-poza światem', 'Terminal', więc licząc na jego instynkt co do produkcji w, których występuje skusiłam się na 'Kapitana Phillipsa' i nie żałowałam.
Jestem wręcz pewna, że Hanks zostanie nominowany do Oscara za tę rolę, a i pewnie sam film też  Akademia Filmowa doceni. To film oparty na prawdziwych zdarzeniach. W kwietniu 2009 roku  uprowadzono amerykański kontenerowiec 'Maersk Alabama'  240 mil od wybrzeża Somalii, przez piratów. Tom Hanks wciela się w postać tytułowego kapitana Phillipsa, który jest kapitanem kontenerowca 'Maersk Alabama'. Ów statek przewozi ładunek żywności do portu Mombasa w Kenii.
Wyprawa w głąb Afryki okazuję się być bardziej niebezpieczną niż na początku można było się spodziewać, bo kiedy kapitan szykuje się do swej podróży,  niejaki Muse, dowódca tej szajki i jego współtowarzysze przygotowują się do pirackiego ataku. Co ja wam będę pisać o samym ataku, po prostu trzyma w napięciu. Ale co ważne oglądając ten film, nie można przyjąć prostego podziału dobrzy Amerykanie- źli Somalijczycy.  Bo piraci nie robią  tego z własnej potrzeby, bądź chęci. Dla nich to zadanie, które dostali od swoich przełożonych. Jego wykonanie ma wpływ na ich przyszłość. Statek tek jest dla nich perspektywą wielkich pieniędzy, zapewniania sobie spokojnego życia. Opryszczkowie Ci nie są jednak żądni krwi, zdają się być raczej zagubieni lub zdesperowani. Przez to opowiedzenie się za jedną stroną, nie staje się już takie oczywiste.  Gdzieś podczas seansu, co jakiś czas wybrzmiewają słowa Musego-"Będzie dobrze Irlandczyku", jakby miały być próbą uspokojenia i pocieszenia, tylko tak naprawdę którego z nich?
Ważnym problemem poruszonym w tym filmie jest  przepaść pomiędzy Zachodem, a Trzecim Światem. Bo gdyby nie fakt, że tych Somalijczyków dotyka bieda i głód, nie musieli by robić tego, co robią i ryzykować. Jak sami powtarzają w filmie "My nie jesteśmy Al-Kaida", oni nie robią tego z żadnych ideologicznych pobudek. Cała historię poznajemy z punktu widzenia Kapitana Phillipsa. Mamy więc wrażenie, jakbyś rzeczywiście tam byli i 'na gorąco' obserwowali co się dzieje na tym statku.  Z całą pewnością można powiedzieć, że to film Toma Hanksa, bo cały należy właśnie do niego, to on gra pierwsze skrzypce. Ostatnia scena, po prostu stanowi mistrzostwo jego gry. Polecam gorąco.

czwartek, 21 listopada 2013

Igrzyska śmierci


Nigdy nie kręciły mnie filmy, przy których w rubryce gatunek widniało sci-fi lub akcja.  Tak też własnej nieprzymuszonej woli ich nie oglądam. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale ostatnio zainteresowałam się 'Igrzyskami śmierci', dokładniej mówiąc ich  drugą częścią.  Może to przez Jennifer Lawrence? A może po prostu się starzeję i zmieniają mi się upodobania. Po prostu stwierdziłam, że to może być ciekawy film.
Tak też dzisiejszy wpis poświęcony będzie 'Igrzyskom śmierci', tak tej pierwszej części, drugiej jeszcze nie widziałam, ale mam nadzieję, że niedługo przyjdzie mi na to czekać, gdyż już jutro premiera. W oczekiwaniu na premierę postanowiłam obejrzeć tą wcześniejszą, aby zorientować się w historii i skonfrontować czy moje nadzieje nie są płonne, że oto ten film będzie strzałem w dziesiątkę.
Pierwsza część bardzo, ale to bardzo mi się podobała. Nie czuję się zawiedziona nią, a wręcz przeciwnie pozytywnie zaskoczona, ale co jest ważne w mojej recepcji to fakt, że sagi autorstwa Susan Collins nie czytałam i tak naprawdę usiadłam całkiem 'zielona' przed ekranem i nie miałam pojęcia czego się spodziewać, ani do czego porównywać. Przejdę w końcu do rzeczy. Akcja filmu dzieje się na terenie dawnego USA, gdzie obecnie znajduje się państwo Panem, które jest podzielone na dwanaście dystryktów. Mieszkańcy dystryktów chodzą ubrani w łachmany, polują na dziką zwierzynę, a ich mieszkaniami są drewniane chatki. Raz do roku Kapitol organizuje tak zwane Głodowe Igrzyska, gdzie ścierają się przedstawiciele  wszystkim dystryktów. Każda jednostka organizacyjna jest reprezentowana przez dwie osoby-dziewczynę i chłopaka. Tak też, kiedy do reprezentacji dwunastego dystryktu wylosowana zostaje młodsza siostra Katniss, ona sama zgłasza się na ochotniczkę, aby ją chronić. Co ważne zasada igrzysk mówi, że z tych dwudziestu czterech uczestników, przeżyje tylko jeden.
Rozpoczyna się ostra walka, pełna nieprzewidzianych zdarzeń, trzymająca w napięciu. Pomimo tego ,ze film ten trwa dwie godziny i dwadzieścia dwie minuty, ja nie nudziłam się, ani chwili. Pomimo tego, że nie jestem zwolenniczką zabijania ludzi, brutalności również nie popieram, a sama idea igrzysk jest taka, już nie wspominając co się na nich dzieje, to jakoś mnie naprawdę to wciągnęło i pochłonęło, że wcale mi to nie przeszkadzało. Aż wstyd mi. A ten film bez tych elementów nie wywoływałby takich emocji.
W 'Igrzyskach śmierci' oprócz śmiercionośnej walki jest miejsce na satyrę na dzisiejszy świat, bo wyobraźcie sobie, że uczestnicy muszą szukać sponsorów, występować w talk-showach, ba nawet wątek romansowy się pojawia, który  jest dosyć specyficzny, gdyż tak naprawdę nie mamy pojęcia, czy bohaterowie udają, czy może naprawdę pomiędzy nimi iskrzy.  Całość  oglądało mi się bardzo przyjemnie, momentami trzyma w napięciu, czasami śmieszy, innym razem zadziwia. Dobry na listopadowy wieczór, bądź popołudnie.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Spring Breakers


To jeden z tych niewielu filmów po, którego obejrzeniu miałam mieszane uczucia. Dlaczego? Zacznę od początku, bo nie da się go prosto i zwięźle  opisać.  'Spring Breakers'  to film o imprezowaniu, wyzwoleniu towarzyszącemu ledwie co pełnoletnim oraz seksie. Nie oszukujmy się alkohol leje się tutaj strumieniami, nie brak używek, dziewczyny paradują w samych stanikach, ot każdy, albo prawie każdy wie jak to wygląda, ot taka wakacyjna atmosfera. A w tym wszystkim nie brak pop gwiazdeczek, znanych z disnejowskich produkcji. Wszystko w konwencji teledysku, a w tle grają imprezowe kawałki. Nie jest to chyba jednak film ,który spodoba się nastolatką. Nie ma on nic wspólnego z High School Musical, czy innymi tego typu produkcjami z tymi lub podobnymi gwiazdeczkami.
Młode dziewczyny, świeżo upieczone studentki, wchodzą do świata pozornego "american dream" , który składa się z: seksu, pieniędzy, narkotyków i gangów, a wszytko podczas wymarzonych i upragnionych wakacji na Florydzie.Ta wydawać, by się mogło dosyć banalna fabuła, prezentująca kult młodości, wolności i hedonizmu, jest tylko wyjściem dla zaprezentowania ludzkiej zagłady, satyrą na popkulturę.
Korine szydzić z tego świata, za pomocą elementów typowych dla tej grupy.  Ba nawet czas akcji filmu ma znaczenie. Dla młodych Amerykanów ferie wiosenne są czasem nieskrępowanej i niekończącej się zabawy, czymś w stylu raju. Reżyser jednak pokazuje nam gorzką prawdę , że ta impreza jednak nie jest taka doskonała, że kiedy jedyną wartością jest przyjemność, życie staje się jednak dosyć nieprzyjemne i miałkie.  Dziewczyny zdają sobie sprawę z bezsensu swojego życia, jedynym w nich mniemaniu rozwiązaniem jest ostro się nawalić, żeby chociaż przez chwilę o tym zapomnieć. Jak wiemy to sposób krótkofalowy, bo po imprezie pozostaje kac, a po kacu już tylko pustka. Korine wyraźnie szydzi z młodych, ba próbuję ich skompromitować, a może i też pokazać im swoją żałosność. Młodzi aktorzy, a szczególnie aktorki zasługują na pochwałę, naprawdę dają radę i pozytywnie zaskakują.
Czy polecam? Tak, bo mimo tego, że pierwsza myśl o nim najczęściej nie jest pozytywna, wytrwajcie do końca. Ten pozornie demoralizujący film, ma i dydaktyczny charakter. 

niedziela, 17 listopada 2013

Adwokat


Nie wiem dlaczego, ale spodziewałam się po 'Adwokacie' czegoś lepszego. Pewnie w tym momencie mogłabym skończyć, ale z ludzkiej przyzwoitości napiszę więcej, aby ostrzec was przed zmarnowaniem pieniędzy i czasu.
Tak naprawdę to film o niczym, a właściwie to o wszystkim i o niczym. Jest seks, przemoc, dużo gadania, bogactwo, bieda, piękne ciała, odrażający ludzie, wzniosłe i niskie uczucia, filozofia rodem z Paulo Coelho. To thriller, który nie powinien dostać takiego miana, bo w napięciu w ogóle nie trzyma. Mam wrażenie, że w 'Adwokaci'e brak podstawowych elementów filmu: perypetii, bohatera, konfliktu, humoru i co najważniejsze przesłania. No chyba, że przesłaniem jest, że nie warto robić lewych interesów, o czym każdy nawet pięciolatek wie.  Na każdym kroku bohaterowie filmu dzielą się z nami swoimi myślami, niezależnie od tego kim są, handlarzem narkotyków, czy może biednym właścicielem baru w Meksyku.
A główny bohater bezimienny adwokat grzecznie słucha i pokiwuje główką. Kiedy stara się załatwić swoje sprawy w sposób elokwentny i pokojowy przez rozmowę, inni doskonalą obsługuję broni. I pomimo, że z racji swojego miana, adwokat powinien być kimś inteligentnym i roztropnym, nie wspominając o uczciwości, to nasz główny bohater, chyba nie zdaje sobie sprawy, że próba zarobienie na przemycie narkotyków nie skończy się dobrze. Biedak miota się od jednego znajomego do drugiego, po drodze dzwoniąc do trzech innych, natomiast sam pozostaje najbardziej bezbarwną i bezbronną postacią.
W tym filmie wszystko wydaję się być z innej bajki, nic tu do siebie nie pasuje. Nic tak mnie nie frustrowało, jak fakt, że w momencie kiedy życie bohaterów było zagrożone oni zdawali sobie nic nie mieć z tego, w ogóle nie podejmują walki o przetrwanie. Najbardziej spektakularna jest scena w ,której Malkina grana przez Diaz uprawia seks z żółtym ferrari Rainera w tej roli Javier Barden. Tak nie pomyliliście się, ani ja, taką scenę w tym filmie znajdziecie.  I tylko pozostaje zadać sobie pytanie, jak to możliwe, że tak wspaniały reżyser, doskonały pisarz, dobrzy aktorzy mogli tak bardzo popsuć ten film i zaserwować widzą jedno wielkie nieporozumienie. 

sobota, 16 listopada 2013

Dary Anioła:Miasto kości


Wyrosłam już z tych młodzieżowych bestsellerów, nie śledzę ich, w ogóle nie zwracam na nie uwagi. Coś mnie jednak podkusiło, aby obejrzeć Dary Anioła:Miasto kości.  
To historia całkiem przeciętnej nastolatki Clary w tej roli Lily Collins, córka tego legendarnego Phila Collinsa, która dowiaduje się, że jest obdarzona niesamowitymi mocami oraz, że należy do grupy Nocnych Łowców. Poznaje świat nowojorskiego podziemia, niewidocznego dla zwykłych śmiertelników, pełnego wampirów, demonów, wilkołaków, wróżek i czarodziei. Przed dziewczyną stoi nie lada wyzwanie, musi uratować swoją matkę, stoczyć walkę z demonami, dowiedzieć się więcej o swojej przeszłości i pogodzić ze swoim nowym życiem.
A towarzyszyć będą jej również rozterki sercowe. Otacza ją wielu reprezentantów płci męskiej: Simon,zakochany w jej przyjaciel, Jace, nowo poznany w połowie człowiek w połowie bóg.
Obawiałam się szczerze, że będzie to film w stylu 'Zmierzchu', na szczęście nie było tak. 'Dary anioła' wyróżnia naprawdę duża liczba scen walk, tu ciągle ktoś z kimś walczy. I pomimo tego, że pojawia się wątek romansowy, to nie jest on tak ckliwy, jak w wspominanym filmie. Co najważniejsze Clary daleko do Belli, ona nie stoi z rozdziawioną buzią i patrzy, ona działa. Rzadkością w takim kinie jest również wątek gejowski, który tutaj również się pojawia oraz inne autoironiczne i parodystyczne elementy.  Pomimo tego, że film trwa ponad dwie godziny, to naprawdę trudno ziewać z nudów, przygody panny Fray naprawdę magnetyzują i hipnotyzują, mi oglądało się je z zaciekawieniem. Możliwe, że to dlatego, że nie czytałam książki, więc historia była mi nie znana. Jest kilka nieprzewidywalnych zwrotów akcji.
Całość utrzymana jest w mrocznym klimacie, dosyć może ugrzecznionym ze względu na docelową grupę widzów. Mimo wszystko klimat jest dobry. Efekty specjalne oraz muzyka również potęgują wrażenie grozy oraz akcji. Może nie zostanie on moi ulubionym filmem, ale przyjemnie się ogląda, nawet jak ma się o kilka lat więcej niż te 14, czy 15. No naprawdę dosyć sprawnie nakręcona, młodzieżowa produkcja. W porównaniu z innymi popularnymi sagami dla nastolatków wypada naprawdę dobrze. 

środa, 13 listopada 2013

Trylogia Millenium


Lubicie kryminały? Ja je uwielbiam, ale nie zawsze tak było... Zawsze wydawało mi się, że to nie dla mnie. Myliłam się. Opowiem Wam dzisiaj, jak ta miłość się zaczęła. Pewnego wieczora, szukałam czegoś do poczytania i tak też sięgnęłam po pierwszą część Trylogii Millenium. Nie oczekiwałam po niej za dużo. Jednak wciągnęła mnie i tak też te ogromniaste tomisko połknęłam w szybkim tempie. A później kolejne dwa. Kiedy skończyłam trzeci, było mi smutno, że to już koniec.
Z biegiem czasu, po pochłonięciu wielu kryminałów innych autorów, uważam, że atutem jest liczba części, czy książek kolejnego autora. Dla mnie to tak, jak z sezonami serialów, w pewnym momencie odczuwam zmęczenie i znużenie.
Głównym bohaterem trylogii jest Mikael Blomkvist, wydawca i dziennikarz 'Millenium'.W pierwszej części pod tytułem 'Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet', Mikael dostaje nietypowe zlecenie od magnata przemysłowego Henrika Vagnera. Mężczyzna ten prosi go o sporządzenie rodzinnej kroniki. Zadanie te okazuje się być tylko pretekstem do próby rozwiązania zagadki dotyczącej tej rodziny. Blomkvist, który zostaje skazany za zniesławienie podejmuje się tego zadania.
Wtedy też poznaje Lisabeth Salander, genialną researcherkę i outsiderkę. Obydwoje mają coś w sobie, że po prostu się ich lubi i kibicuje im. Wiele ich dzieli i zarazem łączy. Siłą ich napędzającą jest prawda i z robią wszystko,aby ją poznać. Ona, jak i on to postacie zdecydowanie przewrotne i skomplikowane. Lisabeth na każdym kroku zaskakuje i fascynuje. Na samym początku jest niedostępna, stroni od ludzi, pełna sprzeczności, skrywa tajemnice z przeszłości. Ma własne zasady moralne, potrafi być czasami okrutna, mściwa i bezwzględna. Sprawia wrażenie psychopatki. Im człowiek dalej brnie w prozę Larssona tym bardziej zaczyna ją rozumieć. To postać świetnie nakreślona, najmocniejszy punkt tej książki.
Stieg pozostaje ewenementem, rzadko kiedy główny bohater rozwijający zagadki nie jest policjantem, detektywem czy komisarzem. W kryminałach Larssona oprócz samej kryminalnej zagadki pojawia się miejsce na psychologię, jak i na obyczajowe wątki. Larsson postarał się, abyśmy również po lekturze jego książki mieli pojęcie o Szwecji, jako państwie i mentalności oraz zwyczajach Szwedów.
Druga część pod tytułem 'Dziewczyna, która igrała z ogniem' dotyczy Lisabeth. Postanawia się ona rozprawić ze swoją przeszłością. Oprócz tego dwójka dziennikarzy dociera do informacji dotyczących rozległej siatki przemycającej z Europy Wschodniej do Szwecji ludzi wykorzystywanych w branży seksualnej. Duża część osób zamieszanych w tą sprawę piastuje ważne funkcje w państwie.
Trzecia część 'Zamek z piaski, który runął' jest kontynuację drugiego tomu i całkowitym rozliczeniem Salander z przeszłością. Która część jest moją ulubiona? Chyba jednak pierwsza, ale wszystkie są na naprawdę dobrym poziomie i niesamowicie wciągają, tak, że ich grubość nie jest straszna.
Filmu, który powstał na podstawie książek nie oglądałam i raczej nie obejrzę, zbyt bardzo podobała mi się książka, aby psuć sobie ten fantastyczny obraz. A zresztą kiedy wie się, jak rozegra się historia, to nie ma już się takiej frajdy.
Książkę polecam, a właściwie książki polecam, szczególnie tym, którzy omijają półki z kryminałami, nie pożałujecie.  

wtorek, 12 listopada 2013

Przerwane objęcia


Pamiętacie jak kiedyś o czymś tak mocno marzyliście i w końcu udało się wam, wasze życzenia zostały spełnione, ale było jedne ale, bo te ala, gwiazdki, inne dopiski zawsze się pojawiają, w przypadku pragnień jest nimi często rozczarowanie, które wiąże się z tym, że jakoś sobie wyobrażamy to  czego pragniemy, idealizujemy, a kiedy dostajemy to, okazuje się, że jest po prostu inaczej niż w naszych życzeniach, przeważnie gorzej, bo są jednak jakieś wady o, których w marzeniach się nie myśli. 'Przerwane objęcia' to właśnie film o bólu spełnionych życzeń.
Przyznam, że jakoś nie spieszyło mi się do obejrzenia tego filmu, gdyż Almodovar jak do tej pory nie trafiał w mój gust, albo to ja źle trafiłam i nie obejrzałam tego ,co powinnam. W końcu jakoś się przełamałam i obejrzałam 'Przerwane objęcia' i był to zdecydowanie dobry wybór. Pozornie to historia trójkąta, Lena w tej roli Panelope Cruz, zakochuje się w Mateo starszym od siebie reżyserze, ale jest jeszcze Ernesto jej narzeczony milioner, który tak bardzo ją kocha, że jest w stanie zrobić wszystko, dosłownie wszytko, aby ona została przy nim.
Jakie są te marzenia niosące ból? O jest ich tutaj naprawdę wiele, chociażby Mateo, zawsze chciał być kimś innym, dlatego wymyślił swoje alter ego Harre'go i udało mu się jest kimś innym, ale jednocześnie stracił wzrok, Mateo również marzył o tym, aby stworzyć zabawną komedię, też tego dokona, ale jej powstanie nie będzie wyglądać tak, jak on to sobie zaplanował. Kiedy pozna Lenę będzie pragnął ją posiąść i to będzie okupione cierpieniem. Lena marzyła, aby zostać aktorką i została aktorką swojego życia, a jej rolą było bycie utrzymanką milionera, które również przysparzała jej bólu. Ernesto pragnął Leny i posiadał ją, ale wiązało się to z cierpieniem z powodu jej zdrady.
Almodovar pokazuje ludzi, takimi jakimi są naprawdę, potężni, a zarazem słabi, w każdym z nas te dwie siły walczą ze sobą, chociażby Ernesto, który potrafi być bezwzględnym tyranem, a zarazem samotnym mężczyzną, szukającym i potrzebującym odrobiny miłości, Lena sprawia wrażenie skromnej dziewczyny, ale zarazem ekskluzywnej kurtyzany. Film ten tak naprawdę to spowiedź Almodrovara i powrót do jego przeszłości, do początków jego kariery. To opowieść Pedra o jego największej namiętności -kinie.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Pokłosie


Z przykrością dzisiaj stwierdziłam, że w moich wpisach przeważają amerykańskie produkcje, tak też dzisiaj z okazji naszego narodowego święta post będzie o polskim filmie.  O 'Pokłosiu' z pewnością słyszeliście, bo nawet jeśli nie śledzicie filmowych nowości, to ciężko było uciec od lawiny komentarzy w  wszelkiej postaci mediach na temat tego thrilleru Pasikowskiego. Szczególnie zarzutów o jego antypolskości, ponadto co niektórzy pozwalali sobie na wylewanie na niego pomyj. Kwestie historyczne pominę, gdyż nie czuję się na siłach, aby o nich pisać, nie żyłam wtedy, nie mogę stwierdzić, czy to prawda czy nie, należy jednak pamiętać, że to thriller, a nie dokument, więc i ziarnko fikcji jest jak najbardziej na miejscu.


Dla mnie to świetny kryminał, gęsty i klimatyczny, kluczowym wydaje mi się też być miejsce akcji- polska wieś, to ona jest w stanie skrywa nie jedną mroczną tajemnicę, a w dodatku wytwarzać niesamowity klimat, o czym już przekonywał wielokrotnie Smarzowski- 'Dom zły', 'Róża', czy 'Wesele'.
A o czym jest właściwie ten film? O dwóch braciach Franku i Józku Kalinie w tych rolach Ireneusz Czop i Maciej Stuhr. Starszy Franek przyjeżdża z Chicago na wakacje, aby odwiedzić młodszego brata. Z pozoru w rodzinnej wsi się nic nie zmieniło, ale to tylko pozory, szybko zauważa, że jego brat jest skonfliktowany z miejscową ludnością, ponadto dziwnie się zachowuje. Z czasem odkrywa, że jego brat jako jedyny przejął się faktem zniszczenia nagrobków Żydów, z których postanowiono wybudować drogę.
Franek postanawia razem ze swoim bratem oraz miejscowym proboszczem zbadać tą sprawę, im więcej wiedzą, tym bardziej jest to nie na rękę mieszkańcom wsi. Okoliczna ludność tworzy osobliwy obraz: większość ma czerwone twarze, a w łapach nie boją się dzierżyć wideł i siekier, dodatkowo są podjudzani przez księdza, który tylko obmyśla, jak pozbyć się obecnego proboszcza.
Emocje przez Pasikowskiego są dawkowane po mistrzowsku, klimat budują zdjęcia Edelmana i muzyka Dzuszyńskiego. Osobiście skłaniam się, żeby powiedzieć, że to film o ludzkim strachu, strachu przed przeszłością, o trudzie walki o swoje idee, niezłomności, ale też byciu ignorantami, lenistwie, egoizmie,  wyborach pomiędzy dobrem, a złem, sumieniu, akceptacji oraz nie akceptacji różnic. Wbrew pozorom to film bardzo aktualny. Wszystkim, którzy jeszcze nie widzieli gorąco polecam

sobota, 9 listopada 2013

Wielki Gatsby


Unikam tych wszystkich filmów, które są popularne i o których wszyscy mówią za nim jeszcze mają  swoją premierę, sięgam po nie raczej po jakiś czasie, kiedy ten szum minie i wtedy nie czuję takiego rozczarowania, kiedy film okaże się klapą. Dałam się jednak skusić na 'Wielkiego Gatsbiego' i to na  książkę i film. I obydwa mnie rozczarowały.
Zaczęłam od książki,co prawda czytałam ją po angielsku, więc wydawało mi się, że może coś mi umknęło w tej historii, że czegoś przez to nie doceniłam.  Bo przeczytałam zwykłą historyjkę o miłości umiejscowioną w latach 20, która jakoś mnie nie zachwyciła, nie dostrzegłam jej głębi,  oprócz truizmów, że pieniądze szczęścia nie dają oraz, że czasu nie da się cofnąć, ale cóż nie mogę się przecież wszystkim zachwycać.
ak też dałam jeszcze jedną szansę Gatsbiemu i udałam się do kina. I co? Znowu lipa. Jakoś niestety nie uwiódł mnie ten świat, jazzu, gangów, przepychu. Wszystkiego było za dużo,  zbyt przerysowane było to dla mnie, gdzieś w tym wszystkim tkwił misz-masz, który bardziej mnie męczył niż zachwycał. Z natury jestem minimalistką, wolę słowa, dobre dialogi, nie przeszkadza mi nawet jak akcja jakiegoś filmu dzieje się w jednym pomieszczeniu jak w 'Rzezi' Romana Polańskiego. Co prawda mam wrażenie, że jednak tutaj w filmie liczy się tylko show i ja jako widz oczekujący czegoś więcej czuję pustkę i rozczarowanie, bo mam wrażenie, że od postaci i tego co oni mówią i czują, ważniejsze jest wystrzelające konfetti czy alkohol lejący się strumieniami.
Pochwalę muzykę, którą można podzielić na dwa osobne kategorie, jazzowe kawałki popularne w latach 20 no i współczesnych raperów jak Jay-Z, czy Will.I.Am. A teraz niczym Baz Luhrman kiedy już efekty zagrały pierwsze skrzypce, napiszę, co nie co o fabule. Jak już wcześniej wspomniałam to historia o miłości Jaya Gatsbiego ( w tej roli DiCaprio) do Daisy( Carey Mulligan). Gatsby jest miejscowym milionerem, prowadzi wystawny styl życia, z Daisy łączył go romans pięć lat temu, teraz ona jest mężatką. Jaya jednak to nie zraża i próbuje na nowo ją zdobyć, a pomaga mu w tym niespełniony pisarz i makler giełdowy Nick( Tobey Maguire), prywatnie kuzyn Daisy. I tak Gatsby próbując odzyskać miłość Daisy  wpada w obsesję, która staje się jego tragedią.....


czwartek, 7 listopada 2013

Idealne matki


Chcielibyście uciec od tej jesiennej szarugi? Jeżeli tak, to mam dla was pewną propozycję, zabiorę was do słonecznej Australii, a to za sprawą 'Idealnych matek'. Kiedy przeczytałam o tym filmie, wiedziałam, że prędzej czy później go zobaczę. Oczekiwałam czegoś pikantnego, może trochę obrazoburczego, niestety nie było tak ostro. Anne Fontaine znowu mnie rozczarowała, znowu,tak, bo ostatnio tak też było w przypadku 'Coco Chanel'. Świetny materiał na interesujący film, ale wykonanie kuleje i niestety nie pomagają piękne widoki australijskich plaż, o ile bym dała, żeby tam mieszkać.

A o czym jest ten film? Mamy dwie dojrzałe kobiety, Lil i Roz, w tych rolach Naomi Watts i Robin Wright, panie się przyjaźnią od dziecka i co można jeszcze dodać wyglądają świetnie jak na swój wiek, nie jedna młodsza może im pozazdrościć. Oby dwie są matkami nastoletnich chłopców. Jedna jest wdową, druga mężatką, ale jej męża praktycznie nie ma w domu, gdyż pracuje w innym mieście, a w domu jest gościem. I tak też jednego dnia Roz rozpoczyna swój romans z Ianem synem Lil.  Niedługo trzeba czekać, aby Lil rozpoczęła swój z synem Roz, Tomem. Co ciekawe ten czworokąt funkcjonuje bez żadnych zakłóceń. Nikt z tej czwórki nie widzi w tym nic dziwnego. Panie czują drugą młodość, a chłopcy w końcu czują się dorośli.  I było by pewnie dobrze i wszyscy byliby szczęśliwi, gdyby tylko nikt nie wpadł na pomysł, że chłopcy powinni znaleźć sobie żony i założyć rodziny. Ocenę moralną romansu z dużo młodszym chłopakiem i to w dodatku synem przyjaciółki pozostawię każdemu z osobna.

Co kłuje w oczy? Że tak naprawdę tej miłości jakoś na ekranie nie widać, są jedynie puste słowa i gesty, jakoś wszyscy wydają się być nieszczerzy, a role aktorów grających Iana i Toma ograniczają się tylko do prężenia  swoich klat, swoją drogą miłych dla oka płci pięknej( nie tylko Lil i Roz). Postaciom brakuje głębi, twórcy nawet nie postarali się o wywołanie napięcia u widzów. Wszystko jest takie jakieś mdłe, no może oprócz pięknych australijskich plaż

środa, 6 listopada 2013

28 pokoi hotelowych


Przyznam, że nie miałam pojęcia o istnieniu tego filmu, do niedawna. Buszując w sieci natchnęłam się na niego przez przypadek i  zainteresował mnie jego zwiastun oraz postanowione przez dystrybutora pytanie, co nas kręci w seksie z nieznajomym? Pomimo, że sama mogłabym odpowiedzieć sobie na te pytanie, postanowiłam dać mu szansę i go obejrzeć.
Fabuła tego filmu nie była trudna do odgadnięcia, pewna para spotyka się w '28 pokojach hotelowych'. On jest z Nowego Jorku i ma dziewczynę, ona z Seattle i ma męża. Spotykają się podczas służbowej podróży, kilka kokieteryjnych spojrzeń, kilka kieliszków za dużo i lądują w jednym  łóżku, wydawać by się mogło, że będzie to jednorazowa przygoda. Jednak nie jest, spotykają się jeszcze 27 razy.
Moja pierwsza myśl o fabule tego filmu za nim go zobaczyłam, była taka, że to po prostu film o seksie, okazuje się, że pomiędzy tą dwójka rozwija się więź nie tylko fizyczna, ale również emocjonalna. Dla niej i dla niego ten związek jest w jakiś sensie spełnieniem tego, co im w życiu brakuje, on jako młody pisarz, szuka przygód i doświadczeń, ona jako wiodąca ustabilizowane życie żona, tęskni za spontanicznością. Przypadkowe spotkanie przerodzi się w coś więcej. I wtedy właśnie zaczną się ich problemy. Komu zaufać sercu czy rozumowi? Porzucić dotychczasowe życie i zacząć nowe, a może pozostać wiernym swoim zobowiązaniom i wrócić do swojego życia i zapomnieć o tej przygodzie ? Albo nic nie zmieniać, prowadzić podwójne życie?
Nie brak tu rozterek moralnych i uczuciowych. I pomimo tego, że film wydaję się być ciekawym, bo pomysł naprawdę jest godny pozazdroszczenia, to jakoś realizacja kuleje, przyznam, że momentami się wynudziłam,  bohaterowie są zbyt tajemniczy, aby wywoływali jakieś głębsze emocje, pozostaje nam jedynie rozważanie nad ich wyborami i postępowaniem oraz zadanie sobie pytania co sami byśmy zrobili na ich miejscu. Brawa za konwencję, oglądając mamy wrażenie, że parę podglądamy przez ukrytą kamerę. A generalnie lubimy podglądać innych, natomiast sami nie lubimy być podglądani. Dzięki temu tworzy się efekt, jakby ta historia działa się naprawdę, a my gdzieś schowani w ukryciu podglądali bohaterów. Decyzję czy go obejrzeć czy nie pozostawiam Wam. Mnie jakoś nie zachwycił, ale też  nie rozczarował nadmiernie, taki po porostu przyzwoity film, ale nic specjalnego jak dla mnie.

poniedziałek, 4 listopada 2013

House of Cards


Zakochałam się. W kim? W kongresmenie Franku Underwood i serialu 'House of Cards'. W życiu bym nie pomyślała, że serial o intrygach polityków tak mnie wciągnie.  A Frank Underwood cóż, to nie ideał mężczyzny, którego matki chciałyby mieć za zięcia. To nie jest dobry facet, lepiej nie być jego wrogiem i po prostu nie wchodzić mu w paradę. Nie zawaha się przed niczym, nie patrzy czy coś jest moralne czy nie, liczy się tylko awans, awans na prezydenta USA. Nie ma nic przeciwko podebraniu ustawy koledze, potrafi wygłaszać rzewną mowę o  zmarłym ojcu , która nie ma nic wspólnego z jego własnymi uczuciami, daje żyletkę koledze, który chce się zabić, a nawet skraca cierpienie potrąconego psa, a później pociesza sąsiada, że niestety nie przeżył... i pomimo tego powiem wam, że go uwielbiam, bo ja lubię niegrzecznych chłopców, niegrzecznych i inteligentnych, ambitnych, błyskotliwych, z charyzmą, a taki jest  właśnie Frank. No i pewnie fakt, że gra go Kevin Spacey również ma znaczenie, bo mam do niego ogromną słabość, oczywiście po 'American Beauty'

Nie myślcie, że Frank taki jest po prostu, on ma powody, obiecane mu stanowisko dostał ktoś inny, każdy ma prawo się przecież wkurzyć z takiego powodu, co nie?

Oprócz Franka w serialu pojawia się również wiele ciekawych postaci. Żona Franka-Claire, stonowana i opanowana, zawsze elegancka, przykładna żona polityka, ich małżeństwo funkcjonuje, jak dobrze zorganizowana firma, i mimo, że może ich miłość nie jest do końca 'świeża', to trzeba przyznać, że państwo Underwood się kochają i wspierają, młoda dziennikarka Zoe, z którą łączy Franka obupólnie korzystny układ, on ma większą siłę rażenia i dużo młodszą od siebie kochankę, a ona wspina się po szczeblach kariery. Jest też asystent Franka, Doug, który zawsze wiernie przy nim stoi i go na każdym kroku wspiera.

Scenariusz i reżyseria są naprawdę na wysokim poziomie. Bardzo podobają mi się zbliżenia en face, w których kongresmen tłumaczy dlaczego robi, to co robi albo odkrywa swoje prawdziwe uczucia i przemyślenia. Ciekawe są również powtarzające się sceny, kiedy państwo Underwood dyskutują o dniu poprzednim stojąc przy oknie i paląc, zawsze ta scena pokazywana jest z innej perspektywy.

 I kto by pomyślał, że to produkcja platformy internetowej Netflix, a nie  takich potentatów jak HBO albo Showtime. Dajcie się również wciągnąć  w życie kongresmena Franka i politycznych gierek przez duże G, gdzie wystarczy ruszyć jedną kartą, a cały domek leci.......

sobota, 2 listopada 2013

Słodki listopad


Liść opadł i już listopad. Nie wiem, jak dla was, ale dla mnie to zdecydowanie najbardziej depresyjny miesiąc, co prawda amerykański naukowcy obliczyli, że ten najbardziej depresyjny dzień w roku wypada w lutym, ale ja bym skłaniała się jednak ku listopadowi, szczególnie kiedy pogoda jest taka jak dzisiaj. Człowiek by psa na dwór nie wygonił,  samemu to już zupełnie się nie chce wychodzić. Deszcze nawet nie pada, a leje, pochmurnie brr. Tak też postanowiłam zagłębić się w meandry mojej bazy danych filmowych, aby poszukać filmowego antydepresantu. Znalazłam.


'Słodki listopad', to film, który zdecydowanie nadaje się na takie dni jak dziś. Pomimo tytułu nie jest to taki całkowicie słodki film, nazwałabym go raczej słodko-gorzkim. To historia Nelsona w tej roli Keanu Reeves, pracoholika, który zostaje zwolniony, a na dodatek zrywa z nim dziewczyna, głównie przez to, że nie miał dla niej czasu. Wtedy w jego życiu pojawia się Sara ( Charlize Theron) kompletne jego przeciwieństwo, dziewczyna jest lekko szalona, nie dba o pracę i pieniądze, chce być po prostu szczęśliwa i szuka tego właśnie szczęścia. Ma ona pewne osobliwe hobby, każdy miesiąc spędza z innym chłopakiem, tak też panem listopadem, po długich sprzeciwach wybranego,  staje się Nelson. Dzięki Sarze zaczyna patrzeć na świat inaczej, to ona pokazuje mu, że można inaczej żyć, że to co było dla niego dotychczas ważne, tak naprawdę nic nie znaczy.
I wszystko było, by pięknie, gdyby nie fakt, że oboje się w sobie zakochują. I możecie pomyśleć, że teraz to już prosto, kochają się to i będą razem, jest jednak jeszcze jeden problem... o którym oczywiście wam nie powiem, bo spoilerować nie będę.  
Muzyka zdecydowanie stanowi ważny element tego filmu, Enya  i jej Only Time świetnie wpisuje się w jego konwekcję, a i nie ukrywam, że mam słabość do tej kompozycji. Dla wymagających czegoś więcej, może być rozczarowaniem,  jednak to jedna z lepszych komedii romantycznych, jakie widziałam, taka trochę w amerykańskim stylu, ale myślę, że czasami każdy ma na coś takiego ochotę .Niestety dzisiaj już takich się nie produkuje. No i nawet listopad potrafi być jakiś piękniejszy........