czwartek, 31 października 2013

Lśnienie


Dzisiaj Halloween. Nie jestem fanką tego święta, specjalną walczącą przeciwniczką też nie. Po prostu nie widzę nic fajnego w popularyzacji dokuczania ludziom za to, że nie dali dzieciom słodyczy. A zresztą jak to w USA nie raz bywało, znajdywali się zwyrodnialcy, co to dawali zatrute cukierki, albo nawet jabłka z żyletkami. I sama nie raz rzucam wiązanką, jak 31 października do moich drzwi dzwonią przebierańcy, a ja nie mam słodyczy i raz zostały moje drzwi czymś oblane, innym razem obsypane mąką. Na szczęście chyba u nas kult i rozwój tego święta powoli zmniejsza się, a przynajmniej w takim wydaniu. Nie mam nic przeciwko przebieraniu się, sama też nie raz się przebierałam, ba nawet i cukierki zbierałam będąc młodszą, ale nigdy nie robiłam mimo wszystko komuś żartu, bo nie dał cukierka. Myślę, że z tym świętem więcej jest problemu niż pożytku. Chociaż lubię oglądać różne Halloweenowe dekoracje i wydrążać dynie oraz przetwarzać je na wiele smacznych potraw jak zupa z dyni, czy ciasto. Z Halloween kojarzą  mi się również horrory. Generalnie ich nie oglądam, nie lubię, nie kręci mnie banie się, wolę po filmie być poruszona, rozśmieszona niż przerażona. Tak też horrorów nie oglądam i nie znam się na nich wybaczcie, ale w ten jeden dzień w roku robię wyjątek.

Tak to tyle było wstępu, przejdźmy do rzeczy, dzisiaj powiem wam o moim ulubionym horrorze. To chyba jedyny horror, który przypadł mi do gustu. A mowa o 'Lśnieniu'. Stanley Kubrick, Stephen King i Jack Nicholson = dream team. Pomimo tego, że Kingowi nie spodobało się, że Kubrick dokładnie nie zaadaptował jego powieście, trzeba przyznać, że wybrał jedynie to co najlepsze, tworząc horror niesamowicie autentyczny i straszny. To właśnie największy minus większości innych horrorów, dla mnie duża ich część jest na tyle nieautentyczna, że mój mózg nie jest w stanie  wytworzyć uczucia lęku.
Fabuła tego filmu jest niesamowicie zwyczajna- Jack ( w tej roli Nicholson) ma objąć posadę dozorcy na okres zimowy w górskim hotelu Overlook,  zimą hotel jest zamknięty, a wszystkie drogi do niego zasypane, więc Jack, jego żona i syn pozostają tam sami i odcięci od świata. Ten czas bohater chce przeznaczyć na zakończenie pracy nad swoją książką.
Film podczas pierwszego oglądania przeraził mnie niesamowicie. Długie i  powolne ujęcia, umiejętne budowanie napięcia, pozornie niepozorne zdarzenia, które stają się niepokojące to wszystko sprawia, że doznania są niesamowite, właśnie takie jakie powinny być w trakcie sensu horroru. Krew lejącą się z windy, czy Danny przemieszczający się na swoim rowerku, to wszystko wywołuje efekt psychozy.
No i muzyka, o tak ona świetnie oddaje klimat. Ja muszę przyznać, że mam słabość do Nicholsona, szczerze nie mam pojęcia dlaczego, bo jak by to powiedzieć, nie jest w moim typie, ale jestem wręcz pewna, że daje on dużo temu filmowi. Oglądanie go to przyjemność, a jego  same spojrzenie ścina już krew w żyłach.  I to właśnie szaleństwo Jacka staje się najstraszniejszym elementem 'Lśnienia', bo Jacka 'Wkurzają Jacka takie sprawy- ciągła praca, brak zabawy'. Polecam szczególnie na dzisiejszy wieczór, to zdecydowanie najlepszy horror, jaki widziałam.

środa, 30 października 2013

Disko


Dzisiaj kolejna książka i to znowu o pedofilu. Pomyślicie, że coś ze mną nie tak, bo czytam same książki o pedofilach. Nie, ja po prostu lubię książki o trudnych tematach i obiecuję, że to ostatnia o pedofilach w najbliższym czasie.
Z racji podobieństwa tematycznego przypomniało mi się o niej pisząc wczoraj o 'Lolicie'. Powiem szczerze, że w życiu nie sięgnęłabym po tę książkę, gdyby nie autorka. Panią Anię miałam okazję poznać osobiście, przesympatyczna kobieta. Tak też zdecydowałam się sięgnąć po jej książkę. Swoją drogą Anna Dziewit-Meller prowadzi dosyć fajny cykl w Dzień Dobry TVN- książki na weekend i po mimo tego, że programu nie oglądam, to zawsze w piątek czy sobotę( bo ten cykl jest zawsze w piątki ok. 10.45) sprawdzam w internecie co pani Ania w tym tygodniu polecała, owszem większość to nie lektury wybitne, ale to też nie telewizja niszowa, a komercyjna, a i program śniadaniowy, więc lektury raczej przyjemne, a nie wybitne, ale miło się je czyta, a to ważne przecież i lepiej takie czytać książki, niż żadne.
Tak samo jest z książką Anny.  Akcja powieści dzieje się na Śląsku w latach 90 XX wieku. Mamy nauczyciela tańca Pawła Kozioła, trzydziestoletniego cynika i egoistę,  wiochmena i miłośnika old spice'a dla, którego praca w szkole jest idealnym miejscem na spełnienie własnych pragnień i poszukiwanie małych niewinnych dziewczynek. Agnieszka, jego ofiara, dwunastolatka, wychowana przez gorliwą katoliczkę -babcie i ciągle nieobecnego ojca- pijaka. Historię poznajemy z dwóch perspektyw. Powoli Paweł Kozioł zapuszcza swoje macki do ciałka małej dziewczynki, a Agnieszka? Jej się podoba zainteresowanie starszego mężczyzny, wydaję się być wyróżnieniem, docenieniem jej talentu, nie opiera się mężczyźnie, nic a nic .
Oprócz pedofilii jako drugi temat jawi się bogobojność. Bo w książce, aż roi się od postaci gorliwych katoliczek: babcia Agnieszki, dyrektorka szkoły- Elżbieta Wąż, nauczycielka angielskiego Magdalena Orzeszko, no i nawet Agnieszka należy do kółka 'Dzieci Maryi', a żadna z tych pań do świętych nie należy.
Książkę czyta się przyjemnie, a to dzięki językowi autorki. Momentami jest zabawnie, ale nie brak też ironii. Język raczej prosty i przystępny. Chociaż nie brak długich i bardzo emocjonalnych zdań. Każdy bohater ma swój specyficzny język, tak też Paweł jest dosadny w swoich wypowiedziach i nie stroni od wulgaryzmów, a pani woźna, jak przystało na prawdziwą Ślązaczkę posługuje się gwarą.
Myślę, że to sztuka sprawić, by książkę o patologii, jaką jest pedofilia uczynić zabawną, a jednocześnie skłaniającą do refleksji. 'Disko' może nadmiernie jest przerysowane, ale w końcu autorka pisze na samym początku:"Ta historia nigdy się nie wydarzyła. Ale mogła"......

wtorek, 29 października 2013

Lolita


Ostatnio booksandmovies stało się bardziej movies niż books, ale spokojnie nadrobimy zaległości. Dzisiaj będzie o książkach, a właściwie to książce.
Kiedyś powiedziałam, że to moja ulubiona książka i tak jakoś zostało, pomimo tego, że przeczytałam wiele lepszym pozycji to już te miano pozostało dla niej. Pamiętam, że o istnieniu tej książki dowiedziałam się będąc małą dziewczynką. Od razu widziałam, że muszę ją przeczytać. Tak też kiedy w moje ręce dostał się ten wyczekiwany egzemplarz zaczęłam swoją przygodę z 'Lolitą'.
Pierwsza próba była nużąca: litery w moim wydaniu były za małe, jak na mój ówczesny wiek, za dużo stron, zbyt wyszukany język, no i chyba jednak tematyka za trudna, drugie podejście okazało się owocne, a książka tak jak oczekiwałam nie rozczarowała mnie i przekonała, że rzeczywiście zasłużyła na miano klasyki, którą trzeba i nie wypada nie znać.  
Przyznam, że lubię, czy to książki, czy to filmy o takiej tematyce. Takiej, to znaczy jakiej? O pedofilach? Nie, nie zrozumcie mnie źle, o tematyce kontrowersyjnej. I taka też właśnie jest najsłynniejsza powieść Nabokova. To historia obsesji seksualnej czterdziestoletniego Humberta Humberta  do dwunastoletniej Dolores, zwanej też Lolitą. Już sam fakt, że Nabokov bał się publikować tą książkę pod własnym nazwiskiem oraz, że wiele wydawnictw nie chciało jej wydać pokazuję jak bardzo jest kontrowersyjna. Wiele z was pewnie uzna ją za propagującą pedofilie, inni może się zachwycą jak ja. I to nie chodzi o to, że pochwalam związek czterdziestoletniego mężczyzny z dwunastolatka, nie to jest złe,ale sięgając po tę książkę proszę was o jedno pamiętajcie, to jest fikcja literacka i koniecznie przeczytajcie wstęp, często go pomijamy( tak ja też) uważając go za bezwartościowy, w tej pozycji, radziłabym jednak go przeczytać.
Za co kocham tą powieść ? Są dwie ważne kwestie. Pierwsza, Nabokov potrafi w niesamowity sposób sprawić, że Humbert Humbert pozornie zły człowiek, a jednak czytając tą powieść mu współczujemy i czujemy do niego empatię. A Lolita? Że niby ofiara? Nie przypomina prawdziwej ofiary, to Humbert jest bezradny, a ona trzęsie tym wszystkim i nie raz pokazuję swój "charakterek". I znowu białe nie jest jednak białe, a czarne czarne.
Druga kwestia to język, majstersztyk,uczta dla oczu i uszu, balsam dla duszy. No i nie mogę powstrzymać przed przytoczeniem mojego ulubionego cytatu z tej też powieści:"Lolito, światłości mojego życia, ogniu moich lędźwi. Grzechu mój, moja duszo. Lo-li-to: koniuszek języka robi trzy kroki po podniebieniu, przy trzecim stuka w zęby. Lo. Li.To." I przyznaj się szczerze ile z was wybrało się na spacer po podniebieniu? A to tylko pierwsze słowa z tej powieści, a już można zanurzyć się  w otchłani...

piątek, 25 października 2013

Millerowie


Ostatnio przy okazji wpisu o 'Movie 43' pisałam o moim stosunku do komedii, że z nimi to niestety coraz słabiej, że niektórych to już nie da się oglądać i to się tyczy zarówno tych amerykańskich, jak i polskich, cały czas ością w gardle stoi mi 'Kac Wawa' czy 'Los numeros'. Takich traumatycznych przeżyć nie da się wymazać z pamięci.
'Millerów 'pewnie bym nie obejrzała, gdyby nie zwiastun, naprawdę  śmieszny.  Tak też pewnego dnia miałam doła no i obejrzałam 'Millerów'.  Czy żałowałam? Nie, śmiałam się do rozpuku, aż martwię się, że odbije się to w przyszłości na mojej twarzy, w postaci zmarszczek.
Główny bohater filmu Dave jest dilerem i kiedy chciał być dobrym człowiekiem i pomógł nieznajomej dziewczynie, stracił swój 'towar' i pieniądze szefa, tak też, aby odpracować tą stratę musi przeszmuglować marihuanę przez granicę z Meksykiem. Tak też wpada na genialny pomysł, że najprościej będzie przejść przez tę granicę jako stateczny i porządny ojciec rodziny, którego nikt nie będzie podejrzewał o tak niecne zamiary. I Tak też zaczyna poszukiwanie swojej nowej rodzinki. Synem staje się sąsiad-prawiczek Kenny swoją drogą miły chłopczyk, córką Casey, bezdomna nastolatka, buntownicza i pyskata, a żoną Rose sąsiadka i striptizerka.
Zaletą nie wątpliwie są naprawdę śmieszne dialogi. Owszem żarty rzeczywiście głownie koncentrują się wokół seksu, ale coś je wyróżnia, są naprawdę śmieszne. Wartością dodaną są napotkani po drodze ludzie: szeryf, wkurzeni gangsterzy oraz starsze małżeństwo skrywającego ukryte pragnienia. Jak się okazuję z kolejną minutą filmu, bohaterowie coraz bardziej starają się odnaleźć w roli porządnych ludzi, Dave staje się troskliwą głową rodziny, Rose- mamą opiekującą się  rodziną i dającą wiele trafnych rad, Kenny walczy z nieśmiałością, a Casey uczy się szacunku do siebie.
Tę komedie mogę wam polecić z czystym sumieniem, nie musicie bać się po nią sięgać. Gwarantuję dobrą zabawę i morze wyciśniętych łez.

czwartek, 24 października 2013

Labirynt


'Labirynt' to film, który wciąga od pierwszej do ostatniej minuty. To prawdziwy mocny thriller z niesamowicie gęstą atmosferą.
W pierwszej minucie filmu poznajemy Kellera Dovera, w tej roli znakomity Hugh Jackman, człowieka pełnego sprzeczności. To facet, który uważa, że strzeżonego Bóg strzeże i dlatego też przechowuje zapasy żywieności w piwnicy, wybudował coś w rodzaju schronu, w jego samochodzie dynda krzyżyk, a z radia wydobywają się słowa modlitw, jednak nie ma nic przecJak to często w byciu bywa los lubi sobie z nami igrać, tak też dzieje się w przypadku Kellera, facet gotowy na wszystko, nawet na apokalipsę, znajduję się w sytuacji, która go przerasta, jego córka wraz z koleżanka znikają. Pierwsze podejrzenia pada na Aleksa, dosyć dziwacznego młodego człowieka. Pomimo tego, ze dowodów brak, to Keller nie ma wątpliwości, że to Aleks jest winny porwaniu jego córki i bierze sprawy we własne ręce. I niczym Raskolnikow ze 'Zbrodni i kary' stwierdza, że Alex już dawno przestał być człowiekiem, dlatego bez skrupułów postanawia wydobyć z Alexa prawdę, nie wahając się użyć pięści, gdy tą metodą nie uzyskuje zamierzonego efektu, postanawia wymyślić technikę tortur.
 I trzeba przyznać, że Jackman świetnie wciela się w postać człowieka doprowadzonego do skraju załamania oraz swojego światopoglądu.
Okazuje się, że w miasteczku roi się od dziwnych spraw i szkieletów w szafach i to co wydaje się być właściwym  tropem, okazuje się być jedynie zasłoną dymną. Akcja filmu posuwa się powoli i niespiesznie, jednak filmu trzyma cały czas w napięciu.  Barwa kolorów i widoku jakie prezentuje nam reżyser, działają niesamowicie depresyjnie.
 Na uwagę również zasługuję postać grana przez Jake'a Gyllenhaala. Detektyw Loki to facet pewny siebie, który do tej pory rozwiązał wszystkie zagadki, zdystansowany, twardy glina, charyzmatyczny i wyrazisty. Wszystkich lubiących mroczne thrillery oraz dreszczyk emocji polecam gorąco ten film.iwko strzelaniu do niewinnej sarny i to przy dźwiękach recytowanej modlitwy.

wtorek, 22 października 2013

Wstyd

Dawno nie widziałam tak smutnego filmu jak 'Wstyd'.  Przyznam się, że jest mi trochę wstyd, że dopiero teraz po niego sięgnęłam, pamiętam, że  dwa lata temu, kiedy miał swoją premierę bardzo chciałam go obejrzeć, ale w gąszczu wszystkich filmów i pewnie braku czasu, gdzieś mi się zapodział. Ostatnio będąc w empiku w dziale filmowym zwrócił moja uwagę i przypomniał się sam.  Nie wiem dlaczego ,ale czytając o czym jest ten film, a właściwie o kim, czyli o seksoholiku, od razu miałam przed oczyma kogoś w stylu Barneya z 'Jak poznałem waszą matkę', faceta przystojnego, dobrze ubranego, żyjącego na dosyć wysokim poziomie- dobry samochód, ładne mieszkanie, może w związku, a może i nie.
Jak się szybko zorientowałam główny bohater Brandon rzeczywiście jest przystojny i  żyje na dosyć wysokim poziomie, ma przyzwoitą pracę, ale jednak nie wygląda u niego to wszystko tak różowo, jak by się mogło wydawać.
Od najmłodszych lat wpaja się nam, że wszelkie uzależnienia są złe i o ile w przypadku alkoholu, narkotyków czy hazardu jest to dosyć oczywiste i o złych skutkach nie trzeba mówić, o tyle takie uzależnienia jak bycie uzależnionym od czekolady, kawy czy seksu zawsze wydawało mi się dosyć błahym. Od czekolady można przytyć i to może mieć jakiś negatywny wpływ na życie, od kawy można wypłukać sobie magnez i nabawić się wrzodów cóż,  a jeżeli chodzi o seks to wydawało mi się zawsze to uzależnienie dosyć przyjemnym wręcz, chociaż jak człowiek jest uzależniony to chyba gdzieś po drodze traci przyjemność tego od czego jest uzależnionym. Jedyny negatyw jaki dostrzegam na pierwszy rzut oka to rozpad związku, jeżeli taka osoba jest w nim. Ale Brandon w nim nie jest, więc o co chodzi.
To film raczej o moim pokoleniu, pokoleniu urodzony w latach 80 i 90, za czasów wolności, za czasów gdzie wszystko jest dostępne i można mieć to czego się zapragnie w nieograniczonych ilościach. Wystarczą pieniądze. Ale czy tak naprawdę wszystko? No właśnie nie, bo przyjaciół i miłości, jak się okazuje nie da się jeszcze kupić, na szczęście!
Bo Brandon to niesamowicie samotny człowiek, zamknięty w sobie, od nawiązywania relacji duchowej woli tą fizyczną, ale tak naprawdę zdaje się, że on w tym swoim życiu czuje się dosyć dobrze, trochę jakby nie zauważał tego i wszystko jest okej, do czasu kiedy w jego życiu pojawia się jego siostra Sissy, bardzo emocjonalna, potrzebująca kontaktu duchowego, wręcz natarczywie go szukająca i licząca, że znajdzie ją u brata, zagubiona w tym świecie. Obydwoje są właściwie zagubieni i pozostawieni samym sobie, bliscy autodestrukcji.....
Zobaczcie co z tego wyniknie, ale uprzedzam 'Wstyd' to naprawdę smutny film.....

poniedziałek, 21 października 2013

Melancholia


Ostatnio urzekł mnie pewien film i była to 'Melancholia' Larsa von Triera. Zanim obejrzałam ten film usłyszałam o nim wiele, aż tak wiele, że nie miałam ochoty go oglądać i jeszcze w pamięci miałam skandal z udziałem  von Triera w Cannes, jak to przyznał, że rozumie Hitlera i jest nazistą. Cóż faceta można nie lubić, ale film mu się udał moim zdaniem.
Film ten można interpretować na dowolnie wiele sposobów. Na samym początku reżyser serwuje nam poetyckie obrazy: 'Myśliwych na śniegu' Bruegla, obraz Charlotte Gainsbourg tonącej w polu golfowym i Kirsten Dunst biegnącej w częściowo spalonej sukni ślubnej, a do tego wszystkiego zwolnione tempo i poważna muzyka, niejedni pewnie już w tym momencie wymiękną, bo dłuży się to niemiłosiernie, ale w końcu taki miał być efekt, chyba. Spokojnie cały film nie będzie wlekł się w takim żółwim tempie.
Sam film składa się z dwóch części, a ich tytuły to: Justine i Claire. Od razu wyjaśniam panie o tych imionach są siostrami. Pierwsza część toczy się na weselu tytułowej Justine, w tej roli Kirsten Dunst, to dosyć dobrze skonstruowany dramat, o toksycznej rodzinie, zawodowych relacjach, które też są dosyć toksyczne.Panna młoda na swoim weselu, które zdaje się być idealnym:piękna sceneria, kochający mąż niczym z bajki, po kolei rani wszystkich swoich bliskich, atmosfera gęstnieje, a całe przyjęcie zdaje się rozsypywać, jak domek z kart.  Wieczór, który miał zmienić jej życie na lepsze, całkowicie je zrujnował. Justin wydaje się czuć więcej, widzieć więcej, to był jej akt sprzeciwieniu się takiej szopce, nie czuła się w tym dobrze, więc nie chciała w tym uczestniczyć. Proroczy okazuje się toast matki panny młodej, która mówi:'Bawcie się dopóki możecie'.
Druga część ma miejsce po zdarzeniach z pierwszej części skupia się na siostrze Justine, Claire, która z niepokojem oczekuje na zbliżającą się do Ziemi planetę o nazwie Melancholia. Mieszka też u niej Justine, która choruję na głęboką depresję. Claire to przeciwieństwo Justine, racjonalistka stateczna matka i żona, lubi trzymać rękę na pulsie, lubi, jak wszystko jest idealnie zaplanowane. Obydwie panie dają jednak wciągnąć się w marazm, z niecierpliwością czekają na koniec. Planeta cofa się i wraca. A my niespokojnie czekamy razem z bohaterami kiedy w końcu planeta się zbliży . 
Rewelacyjna jest Kirsten Dunst, potrafi być pogrążoną w depresji, a zaraz potem udaje radość i robi to całkiem naturalnie. I tak naprawdę w obliczu katastrofy, to właśnie Justine pogrążona w depresji, pesymistka, zachowuje zimną krew i staje się oparciem dla siostry. I mimo tego, że nic specjalnie się nie dzieje towarzyszy nam uczucie niesamowitego napięcia. I czy tak naprawdę to ma znaczenie co będziemy robić i w jaki sposób wykorzystamy ten czas przed końcem ? Bo w końcu i tak się wszystko się skończy.
I powiem wam, że o ile nie lubię filmów apokaliptycznych, to ten jest inny, nie ma wielkiej powodzi, czy jakoś ognia, jest pięknie, obrazy serwowane nam przez reżysera są naprawdę malownicze i wyjątkowe, a hasło z plakatu reklamowego nie kłamie:' to będzie piękny koniec świata'.  I pomimo tego, że to film teoretycznie o śmierci, to ja mam odczucie, że jednak bardziej o życiu, o naszym stosunku do życia, a właściwie bardziej samego von Tiera. No i jeszcze sprawy techniczne-świetne obrazy, cudowna muzyka, nawet tylko dla nich warto obejrzeć ten film.I co ja więcej będę mówić, gorąco polecam.

niedziela, 20 października 2013

Movie 43


Tydzień z Kate Winslet dobiega końca. Mam nadzieję, że podobał was się taki pomysł. Przyznam, że mam już pewne pomysły na kolejne  takie tygodnie tematyczne.
A na zakończenie tego tygodnia, film w którym ostatnio mogliśmy zobaczyć Kate-'Movie 43'. Jestem wręcz pewna,  że darowałabym sobie obejrzenie tego filmu i zapewne nic bym nie straciła,ale zdecydowałam się go obejrzeć i to dlaczego? Po przeczytani masy niepochlebnych opinii stwierdziłam, że sama muszę go zobaczyć i przekonać się, czy rzeczywiście jest tak bardzo beznadziejny, te antyreklamy okazały się dla mnie być jednak zachęcające.
Byłam przygotowana na najgorsze, niestety mam świadomość, że komedie te amerykańskie, jak i polskie osiągają dosyć często totalne dno. Cóż nie było tak źle, ale to nie znaczy, że było dobrze.
Nie lubię filmów składających się z kilku, bądź kilkunastu osobnych historyjek, które mają kilku reżyserów, chociaż akurat w tym przypadku nie doskwierało mi to tak bardzo. Problemem tego filmu jest raczej przekraczanie granic dobrego smaku. I mimo tego, że mogłoby się wydawać, że skoro tak wielu tak dobrych i znanych aktorów w tym filmie zagrało to będzie to produkcja z klasę, to jednak nic z tego. Oczywiście wymienię jakie gwiazdy zaszczyciły tą produkcję: Kate Winslet, Hugh Jackman, Naomi Watts, Halle Berry, Uma Thurmann, Gerard Butler, Emma Stone, Elizabeth Banks, Liev Schreiber, Richard Gere, Justin Long, Josh Duhamel i Kate Bosworth. Niejeden inny film mógł by się zawstydzić widząc taką listę gwiazd i gwiazdeczek.
Żarty koncentrują się wokół seksu i fekaliów. Cóż jedne są śmieszniejsze, inne mniej, a niektóre po prostu żałosne. Nie jest to film podczas którego będziecie boki zrywać przez bite półtora godziny. Wydaje się, że miało być ambitnie w założeniu wyśmianie rasizmu, homofobii, świata Iphonów i Macbooków, coś w stylu Tarantino kiczowato i przerysowanie, ale jednak zabawnie, wyszło, jak wyszło. I tylko te jedno pytanie nasuwa mi się, jakim cudem te gwiazdy zgodziły się na zagranie w tym filmie?
Czy warto go oglądać? Zachwytu nie wzbudzi, momentami można się pośmiać, a jak ktoś nie ma nic przeciwko fekalno-seksualnym żartom i ma dystans do siebie, to może nawet polubi go. W każdym razie mogło być gorzej....

sobota, 19 października 2013

Małe dzieci


Tym razem za pomocą Sarah, w tej roli Kate Winslet, wybierzemy się na amerykańskie przedmieście. I co tam spotkamy ? Dorosłych ludzi, gorszych od małych dzieci. Wydawać by się mogło, że tylko dzieci nie myślą o konsekwencjach, a ich wybory są dokonywane na podstawie egoistycznych pobudek, a ich życie to walka o przetrwanie, o wolna huśtawkę, czy ukochaną zabawkę, a w tym wszystkim bywają czasami nieporadne.
Okazuje się, że świat dorosłych wcale nie jest lepszy. Sarah jest jedną z tak zwanych kur domowych, całymi dniami zajmuje się córką, a jej małżeństwo już dawno pozostało jedynie na papierze. Już na początku zauważamy, że Sarah odczuwa pewną wyższość nad pozostałymi mieszkankami przedmieścia, ma poczucie, że widzi więcej, że chce czegoś innego i wtedy pojawia się on Brad, przystojny pan kura domowa.
Łączy ich wiele, oboje niespełnieni i zaniedbani przez partnerów, oboje posiadający dzieci w tym samym wieku, więc w końcu musi dojść do romansu.
W tej przestrzeni pojawia się również Ronnie, pedofil na zwolnieniu warunkowym. To na jego przykładzie obserwujemy niesamowitą tłumioną  agresję tych pozornie "milutkich" mieszkańców przedmieścia, która jest wyrazem życiowej frustracji.  I kiedy pojawia się dwójka ludzi, którzy wydawać, by się mogło, że mają dość odwagi na ucieczkę z tego świata niespełnionych tęsknot, jednak okazują się zbyt słabi.
Reżyser zostawia nas z przykrą konkluzją, ze jednak nie warto zmieniać swojego życia, bo to coś na kształt właśnie takiego dziecięcego kaprysu, oznaka egoizmu. Chciałabym krzyknąć NIE !, bo jednak nie jest to mój światopogląd, bo osobiście uważam, że warto walczyć o szczęście, bo życie ma się jedno, więc szkoda 'lizać lizaków przez szybę '.  
To kolejny film po 'American Beauty', który demaskuje zakłamanie ludzi, budowanie pozornie idealnego życia, które tak naprawdę jest jednak źródłem cierpienia, a nie szczęścia.  Nie wiem może ja nie jestem obiektywna, ale dla mnie 'American Beauty' jest dziełem wybitnym, skonstruowanym doskonale,  natomiast 'Małe dzieci' są  dosyć przeciętne, powiedziałabym, że troszkę nieudane, momentami nudnawe, czegoś mi w nich brakuje. Jednak zachęcam do  obejrzenia, aby wyrobić sobie własną opinię.

piątek, 18 października 2013

Rzeź


'Rzeź' to kolejny film z Kate Winslet, który przypadł mi niesamowicie do gustu. Przyznam, że było to dla mnie dużym zaskoczeniem, że Roman Polański postanowił nakręcić komedie i , że właśnie w niej zagrała Kate Winslet, która raczej w komediach nie grywa.
Trzeba przyznać, że popisała się talentem komicznym, również na pochwały zasługuje Christopher Waltz. Polańskiemu udało się go pokazać z zupełnie innej strony, niż ostatnio widzieliśmy go  w doskonałych rolach u Tarantino.
Przejdźmy do początku. Zaczęło się niepozornie, dwóch chłopców się pobiło i ich rodzice postanowili się spotkać, aby przedyskutować te kwestie. No i zaczyna się niecałe dziewięćdziesiąt minut, tak bo tyle tylko trwa ten film, ostrej jazdy w jednym pomieszczeniu cztery osoby, a my ich podglądamy. Swoisty Big Brother, ale na dużo wyższym poziomie. Zaczyna się kulturalnie. Z czasem bohaterowie zaczynają ściągać swoje maski, kulturalnych ludzi z klasą, pokazują swoje prawdziwe ja. Zaczyna się 'Rzeź'. Wojna na światopoglądy i racje, bohaterowie zawierają sojusze w najrozmaitszych konfiguracjach.
Tu liczy się dialog. To on jest najważniejszy. Pełen celnych ripost i ciętego języka, dosadny i pełen ironii. Bez tych tak świetnie skrojonych postaci to zdecydowanie by się nie udało. Są uniwersalni, reprezentują różne grupy społeczne, ale i tak z wszystkich wychodzi prawdziwe ja. Rodzice okazują się nie być wcale lepszymi od swoich dzieci. To film o pozorach, o udawaniu, o tym, że tak naprawdę każdy z nas jest codziennie aktorem, aktorem w filmie zwanym życiem.
Z czego tak naprawdę śmiejemy się w 'Rzezi'? Z nas samych, z tego jacy jesteśmy, z naszych przywar, natręctw.  Jeżeli macie na to ochotę, to nie bójcie się tylko zasiądźcie przed ekranem i śmiejcie się do łez, bo śmiech to zdrowie. 

czwartek, 17 października 2013

Lektor


Tydzień z Kate Winslet trwa. Mówiąc o Kate trudno nie wspomnieć o 'Lektorze'. To film, który zdecydowanie mnie zachwycił i od razu trafił na listę moich  ulubionych filmów.
To historia Michaela, prawnika, który pewnego dnia, kiedy był nastolatkiem, wracając do domu źle się poczuł i wtedy pomogła mu nieznajoma i przypadkowa kobieta. Jak się okaże te spotkanie wpłynie na całe jego życie. Chłopak, kiedy wyzdrowieje odszuka kobietę, żeby jej podziękować za okazaną pomoc. Z czasem zacznie odwiedzać ją regularnie. Zacznie fascynować go, ta dużo starsza kobieta, aż zostaną kochankami. Spędzony razem czas nie będzie się ograniczał do seksu, Michael będzie bowiem czytał Hannie książki, klasyki literatury, Tołstoja, Homera, Horacego i Czechowa. Razem z końcem lata, skończy się ich romans i wakacyjna przygoda chłopaka, Hanna zniknie ze swojego mieszkania i jego życia. Jednak nie na zawsze...
Za kilka lat, jako student prawa znowu ją spotka, na rozprawie, gdzie będą sądzone strażniczki obozu w Auschwitz, Hanna będzie jedną z nich.
To film o uczuciach i pamięci o tym, że zdarzenia z przeszłości na zawsze pozostają w nas, również o rozczarowaniu ludźmi. O wstydzie, który często sprawia, że popełniamy błędy, bo brak nam odwagi, aby go przezwyciężyć. O pozorach, które okazują się pozorne.O miłości prawdziwej i bezgranicznej, która gdzieś pozostaje w nas na zawsze. Każdy może zinterpretować go inaczej, całość pozostaje otwarta.
W 'Lektorze' nie ma miejsce na ocenianie, nic nie jest czarne ani białe, reżyser przedstawił Hanne z jednej strony jako zbrodniarkę, a drugiej wrażliwą kobietę, która pomogła nieznajomemu, była wrażliwa na literaturę, pozornie wydawała się kimś, kto nie mógłby zrobić niczego złego.
Ten film porusza niesamowicie ważny temat, a mianowicie problem winy i kary. Na uwagę zasługuje również świetna gra aktorska- Kate Winslet i Ralpha Finnesa oraz Davida Krossa, muzyka i zdjęcia są również na mistrzowskim poziomie.  Moim zdaniem to najlepsza rola Kate w karierze dlatego uważam, że zasłużyła na Oscara właśnie za tą kreacje. Polecam go naprawdę gorąco. 

środa, 16 października 2013

Tydzień z Kate Winslet


Ponieważ mój blog jest stosunkowo nowy, do tej pory nie było jeszcze żadnego tak zwanego tygodnia tematycznego. Dotychczas po prostu opisywałam różne filmy czy książki, ale nic ich nie łączyło. Wczoraj wpadłam na ten pomysł.  To czas Kate Winslet.

Dlaczego akurat Kate? Nie, to nie jest moja ulubiona aktorka. Ale sądzę, że to naprawdę dobra aktorka, która ostatnimi czasy grywa w dobrych filmach. Jak będzie wyglądał taki tydzień? W tym tygodniu wszystkie filmy o, których będą wpisy to filmy w których zagrała Kate. Początkiem tego tygodnia był dzisiejszy wpis o filmie 'Droga do szczęścia' tygodnia tematycznego i właśnie takim będzie ten tydzień.

O Kate przypomniałam sobie ostatnio z powodu jej obecnej promocji najnowszego filmu w którym zagrała- 'Labor Day', niestety nie znana jest data premiery tego filmu w Polsce, prawdopodobnie nie będzie jej w ogóle miał.  Nie chcę was zanudzać jakimś faktami z jej życia, typu data urodzenia, liczba mężów i tym podobne, bo to możecie znaleźć na wikipedii czy filmwebie. Przytoczę jedynie kilka moim zdaniem ciekawych faktów. Jej kariera zaczęła się od reklamy płatków śniadaniowych.

Na początku swojej kariery aktorskiej grała w teatrze między innymi w Piotrusiu Panie i Adranie Mole. Tak wiele nagród jej przyznano, że nie będę wszystkich wymieniać. Ale nie sposób zapomnieć o sześciu nominacjach do Oscara, w tym jeden przyznany za rolę w Lektorze, ośmiu nominacjach do Złotego Globu, w tym trzy przyznane za rolę w Lektorze, Drodze do szczęścia, Mildred Pierce, sześć nominacji do BAFTy, w tym dwie przyznane za Rozważną i Romantyczną oraz Lektora.  
Chyba największą popularność przyniósł jej Titanic, którego osobiście wyjątkowo nie lubię, ale trzeba przyznać, że duet z DiCaprio był fenomenalny, zresztą w Drodze do szczęścia również  prezentują się bardzo dobrze.  Co mogę więcej powiedzieć zapraszam was do odwiedzania mojego bloga w tym tygodniu.
I jeszcze raz zapraszam na Drogę do szczęścia dzisiaj o 20.00 na TVN7.

Droga do szczęścia


Dzisiaj słów kilka o filmie z Kate Winslet i Leonardo DiCaprio w rolach głównych, nie nie będzie o 'Titanicu', będzie o 'Drodze do szczęścia'. Sam Mendes, reżyser mojego ulubionego filmu American Beauty, znowu powrócił na amerykańskie przedmieście, aby jeszcze raz pokazać nieszczęśliwą egzystencje pozornie szczęśliwych ludzi. Kto zna 'American Beauty' natychmiast zauważy wiele podobieństw, świetna muzyka( znowu Newman), przemyślane dialogi.


To historia jakich wiele. Dwójka młodych ludzi poznaje się i zakochuje w sobie, mają wielkie plany:podróże, ekscytujące życie, pojawia się ciąża, nieplanowana, ale z miłości, ślub, domek na przedmieściach w pastelowych kolorach, samochód na raty  i znienawidzona praca w biurze, ale oferująca godziwe zarobki.Pozorna sielanka. Nawet, co niektórzy sąsiedzi patrzą z zazdrością.
Jednak April i Frank czują pustkę, brak czegoś istotnego w swoim życiu i wtedy pojawia się pomysł przeprowadzki do Paryża. Mendes znowu zdaje się zadawać pytanie: Czy można jednego dnia zmienić całe swoje dotychczasowe życie? Czy da się porzucić swoją dotychczasową egzystencje?
Niestety ona jest z nami ciągle, jak niewidzialny duch.  Próba poszukiwania siebie samych na nowo,  przyczynia się do oddalenia się od siebie tej pary.
Czego  brakuje temu filmowi? Ironii i komizmu jak w 'American Beauty'.Droga do szczęścia jest cała "na poważnie", bohaterowie nie są przerysowani, a właśnie takie zabiegi przyczyniły się do tego, że 'American Beauty' i Sam Mendes stali się znani na świecie.
Aktorom należy się pochwała, naprawdę w swoich rolach są wyśmienici. Film polecam, szczególnie dla fanów Mendesa i duetu Winslet-DiCaprio. 
Mam jeszcze jedną, bardzo dobrą wiadomość, bo Drogę do szczęścia będzie można zobaczyć dzisiaj o 20.00 na TVN7.



niedziela, 13 października 2013

Papusza


Jak zaczęłam ją czytać, to skończyć nie mogłam i tak się stało, że przeczytałam ją w jedno popołudnie. Najlepiej opisujący ją przymiotnik to wciągająca i to niesamowicie.

To historia Papuszy, a właściwie Bronisławy Wajs, cygańskiej poetki, której życie było jedną wielka niewiadomą, poczynając od nieznanej daty urodzin, kończąc na narodowości, była Cyganką urodzoną w Polsce, czuła się Polką i Cyganką, przez jednych i drugich była uważana za inną, nie swoją. Jej wielki talent okazał się przekleństwem. Jej przyjaźń z Jerzym Ficowskim i Julianem Tuwim, którzy odkryli Papuszę dla świata 'gadziów'  wydając książkę Cyganie polscy i tłumacząc jej twórczość, doprowadziła ją do wykluczenia ze cygańskiej społeczności, " bo skoro wyśpiewała im swoje pieśni, na pewno też wyśpiewała cygańskie tajemnice ". Kodeks Cyganów pod tym względem był bardzo surowy.

Życie poetki jawi się jako pasmo nieustających cierpień: choroba psychiczna, śmierć męża, niespełniona miłość, odejście syna, przeżycia wojenne, gdzie na Cyganów polowano jak na Żydów, a mimo tego pozostaje silna, nie poddaje się, walczy do końca, tak samo kocha również do końca. Sama nauczyła się czytać i pisać, sama odkrywała świat literatury i udało jej się trafić do Związku Literatów Polskich. Niesamowicie skromna i pokornie przyjmująca cierpienie.Niesamowicie wrażliwa, przez to jeszcze bardziej nieszczęśliwa.  


Brawa dla Angeliki Kuźniak, gdyż stworzyła niesamowity reportaż o Papuszy, bez ocen, niesamowicie obiektywny. Autorka oddaje głos poetce publikując jej listy, wiersze, kartki z pamiętnika, zdjęcia.
Niedługo również, bo 15 listopada ma się pojawić film o tej poetce w reżyserii Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze, z chęcią go obejrzę, a na razie gorąco polecam reportaż Angeliki Kuźniak.

sobota, 12 października 2013

Służące


Dzisiaj zacznę od podziękowań. Dziękuje, że wchodzicie i czytacie mojego bloga. Wczoraj stuknęło nam już tysiąc wejść. Dziękuję, też serdecznie za pierwszy komentarz i to w dodatku tak miły. Nic tak nie dodaje energii do pracy i motywacji, jak wasze wejścia i komentarze.
A teraz słów kilka o Służących, jakoś długo zbierałam się do obejrzenia tego filmu, kiedy był nominowany do Oscara i dosyć popularny, omijałam go szerokim łukiem. Stosunkowo niedawno go obejrzałam i bardzo przypadł mi do gustu. To historia z lat 60 XX wieku kiedy w USA panowała segregacja rasowa, a w prawie każdym domu zatrudniona była czarnoskóra służąca. Te z pozoru perfekcyjne panie domu, w wykrochmalonych fartuszkach i uśmiechem na twarzy skrywały jednak pewne tajemnice. Nikogo w tamtych czasach nie interesowała ich historia i uczucia.
Do czasu, aż pewna młoda Amerykanka wpada na pomysł spisania wyznań służących. To ona obnaża przed nami realia ówczesnego świata. Świata  kobiet z nienagannymi fryzurami, które są wyprane z uczuć, a jedynym ich hobby i ambicją jest rywalizacja z psiapsiółkami. Świata w, którym czarni nie mogli korzystać z tych samych toalet, co biali, nie mogli uczuć się na tych samych uczelniach.
Pomimo tego, że tematyka filmu jest poważna-rasizm, to w Służących możemy zaobserwować dużo komediowych momentów, które nadają lekkości całemu obrazowi. Co jeszcze sprawia, że film ogląda się przyjemnie- aktorki. Cudowne Viola Davis i Octavia Spencer w rolach twardych służących, które nie dadzą sobie w kasze nadmuchać, Emma Stone i Jessica Chastain w rolach kobiet, które sprzeciwiały się podziałom rasowym i jako jedne z niewielu kibicowały czarnoskórym.
No i ten klimat amerykańskiego przedmieścia lat 60, oddany doskonale. To również doskonała lekcja historii i kultury, bo kto by pomyślał, że przez tak nie wiele lat, zmieniło się tak wiele. 
Dla planujących spędzić dzisiejszy wieczór przed TV proponuję horror Wilkołak, który będzie leciał na TVP2  o 22.05. Anthony Hopkins, Benicio Del Toro, Emily Blunt zapowiada się dobrze.

piątek, 11 października 2013

Annie Hall


Obiecałam w pierwszym wpisie, że na blogu będzie też o starszych filmach, więc proszę wywiązuję się z tego, dzisiaj będzie o Annie Hall.  Allena się kocha, bądź nienawidzi, bo jego filmy są specyficzne, przegadane, dla miłośników kina akcji wręcz nudne, dla skupiających się na dialogach-  bardzo dobre.
'Annie Hall' to jeden z dzieł tego autora z czasów jego szczytowej formy. Mamy tu wszystko co stanowi kwintesencje stylu Allena: neurotycznego bohatera, inteligentne i cięta dialogi.Niestety dzisiejsze jego dzieło już tak nie zachwycają, jak te stare. Zmęczenie materiału ? Dosyć prawdopodobne. Annie Hall to dosyć krótka historia burzliwego związku specyficznej pary.  Można powiedzieć schodzą się rozchodzą i sami wydawać by się mogło nie wiedzą o co im chodzi.  A wszystko jest w dodatku okraszone nutą śmiechu.
Akcja  posuwa się z prędkością  rolecostera,  poznajemy jedynie najważniejsze fakty z życia bohaterów, za pomocą krótkich skeczy. No i dobrzy aktorzy- Diane Keaton i Woody Allen. To film dosyć biograficzny, bo Allen i Keaton byli parą swego czasu i, co ciekawe Hall to panieńskie nazwisko Diane. To wszystko tworzy tak osobliwy efekt, ponieważ Woody i Diane tak naprawdę graja siebie.  
Już na samym początku dowiadujemy się jak ta historia się skończy, więc możemy spokojnie skupić się na elementach komediowych, ale i wywołać u siebie refleksję. A  wszystko ponadto ma miejsce w niesamowitej scenerii Nowego Jorku lat 70.
W swoim filmie Allen szydzi ze wszystkiego religii, popkultury, tzw. inteligencji, również nie boi się śmiać z siebie samego.  Polecam gorąco.
A dzisiaj w telewizji również ciekawy film-Niczego nie żałuję-Edith Piaf na TVP Kultura o godzinie 20:20. Również polecam.

czwartek, 10 października 2013

Tatarak


Dzisiaj miałam nie lada problem, bo chciałam napisać o Tataraku, ale nie mogłam się zdecydować co wybrać, książkę czy film, więc będzie o tym i o tym. Co było pierwsze w moim przypadku? Film, później książka i znowu film. Ale to zła kolejność, przy tym tytule, stanowczo zalecam rozpocząć swoją przygodę od opowiadania Iwaszkiewicza.
Z racji tego, że tekst jest króciutki i film na podstawie samej opowieści nie mógłby powstać, mistrz Wajda wplótł tutaj również osobisty monolog Krystyny Jandy, grającej jedną z głównych postaci. I tak też znając tę historię z papierowych kartek widzowi prościej jest się połapać, w tym co reżyser nam przedstawia, co dodał od siebie, a co jest pomysłem Iwaszkiewicza.
Nie ukrywam, że zakochałam w tym opowiadaniu od pierwszej kartki i to tak silnie, że wybrałam tą pozycję do swojej prezentacji maturalnej, więc mam do niej osobisty stosunek. To zdecydowanie mój ulubiony tekst tego autora. To historia o przemijaniu, o młodości i starości, o dwóch bożkach, Erosie i Tanatosie, którzy walczą ze sobą, bo tylko popęd seksualny jest w stanie walczyć z tą potężną siłą, jaką jest śmierć i tą walkę wygrać. To historia również niejednoznaczna. Jedni powiedzą, jak to starsza pani wdaje się w romans z młodym chłopakiem, to nie przyzwoite, złe i karygodne, ale czy tak naprawdę to romans ? Taki prawdziwy ? Czy to tylko fascynacja jego młodością, czymś co ta kobieta utraciła ? A może matczyna miłość, którą chce sobie zrekompensować po stracie synów ? I śmierć, która się pojawia, ale nie z tej strony, której jej się spodziewano. Wszystko otoczone piękną  przyrodą, wodą, która jest początkiem i końcem miłości, symbolem starości i młodości. I ten kontrast rozbudzonej przyrody i gasnącego życia.
To wszystko sprawia, że klimat tej historii pozostaje niesamowity. A i najważniejsze narracja i język Iwaszkiewicza, to miód dla duszy.  W filmie dodatkowo pojawia się jak już mówiłam osobisty, bo związany ze śmiercią jej partnera Edwarda Kłosińskiego monolog Krystyny Jandy, monolog ten jest niesamowicie wzruszający i prawdziwy, to hołd złożony kochanemu mężczyźnie.
Brawo za odwagę, ale mam wrażenie, że jednak trochę mi to tutaj nie pasuję.  Polecam gorąco, szczególnie opowiadanie, a po nim myślę, że warto film również obejrzeć.

wtorek, 8 października 2013

Trafny wybór


Jestem wręcz pewna, że nie sięgnęłabym po tą książkę, gdyby nie nazwisko autorki. To ono przyciągnęło moją uwagę. Cóż mówić, działa jak magnes. Sądzę, że 99% czytelników też wybrało tą książkę z tego samego powodu. J.K. Rowling to idolka mojego pokolenia, ludzi urodzonych w latach 90. Co prawda nie należałam do tych osób, które stały w długich kolejkach po kolejne tomy Harry Pottera, co nie oznacza, że nie czytałam ich z wypiekami na twarzy i nie byłam zaskoczona, że można przeczytać tyle stron w tak krótkim czasie.
Kiedy zobaczyłam, że Rowling napisała książkę dla dorosłych od razu się ucieszyłam, spodziewałam się czegoś spektakularnego jak przygody czarodzieja z Hogwartu. Niestety nie będę lukrować, to nie jest Harry Potter, to dobra książka, co prawda nie bardzo dobra, ale naprawdę miło się ją czyta. Momentami. Dlaczego momentami? Bo początek nużył mnie. Trudno nie zgubić się w gąszczu sporej liczby, całkiem nieznanym nam bohaterów, którzy pojawiają się z prędkością światła.
Kiedy już człowiek zrozumie kto jest kim, natychmiast wciąga się w kryminalną zagadkę, przeplataną dużą dawką powieści obyczajowej i czarnej komedii. Czytając tę książkę, na myśl przychodził mi slogan reklamujący jeden z seriali-Gotowe na wszystko: "każdy ma jakieś małe brudy do wyprania ". Nie dajcie się zwieźć pozorą, nawet najmilsi i wydawać, by się mogło najporządniejsi, mają coś na sumieniu.
J.K. Rowling naprawdę trafnie i z humorem opisuje życie małego angielskiego miasteczka, pełnego niechęci do nowych mieszkańców, zażartej walki o władzę, patologii rodzin. Tu spotyka się tragedia z komedią, tak jak w życiu.
Ta książka dla Rowling jest jak dla muzyków klątwa tak zwanej drugiej płyty, po świetnym debiucie, kolejna nie jest już przeważnie tak udana. Co czuję po jej przeczytaniu ? Lekkie rozczarowanie, bo J.K. Rowling nie jest już tą samą pisarką, spodziewałam się czegoś bardziej wyrazistego, bo mimo moich pochwał w pewnych kwestiach i naprawdę dobrych fragmentów, całość zlewa się w coś mdłego.  

niedziela, 6 października 2013

Przepis na życie


Wszyscy w koło mam wrażenie pokochali seriale. Nie znam osoby, która by nie miała chociaż jednego swojego ulubionego. Takiego, który ogląda namiętnie. Bardziej popularne są oczywiście te amerykańskie, bardziej odważne od naszych rodzimych, na wyższym poziomie i co najważniejsze, jest ich więcej. Ale jak mówił klasyk:Polacy nie gęsi[...] i u nas też tworzy się coraz więcej i to coraz lepszych seriali.
Ja osobiście bardzo lubię Przepis na życie.  Ten magiczny świat kuchni, który pozostaje dla mnie sferą nieodkrytą, nie należę do mistrzów patelni, cała paleta przezabawnych postaci: Żabci w tej roli Piotr Adamczyk, Beatka w tej roli Maja Ostaszewska, Pola- Edyta Olszówka, to wszystko sprawia, że moja buzia śmieje się od ucha do ucha.
To serial dla wszystkich grup wiekowych, bo w serialu znajdziemy reprezentacje trzech pokoleń: babki, matki i córki. I uwierzcie, że życie żadnych z nich nie jest nudne. Dziadkowie to weseli ludzie, którym ciągle nie strzyka w kościach, to ludzie pełni wigoru, przeżywają miłości, uprawiają seks i cieszą się życiem, bo kto powiedział, że życie kończy się po czterdziestce. Niestety najbardziej drażniący są główni bohaterzy- Anka w tej roli Magda Kumorek i Jerzy w tej roli Borys Szyc. U tej pary na ekranie nawet chemii nie widać. Są nudni, jak flaki z olejem.
Na szczęście otaczają ich barwni przyjaciele i rodzina. Pola, kobieta po prostu nie do podrobienia, szalona, odważna, lubiąca przelotne związki, mówiąca to co myśli, Beatka- feministka, wojowniczka, samica alfa, Żabcia- typowy pantoflarz, nudziarz, przekomiczny. Oczywiście, z każdym sezonem gorzej się ogląda, ale tak to już jest w przypadku kolejnych sezonów czy sequeli. Scenarzyści też ludzie i pomysły im się kończą. Dla tych, którzy jeszcze nie widzieli polecam. Nowe odcinki w niedzielę o 21.00 na TVNie, a powtórki w soboty o 15.55.  

sobota, 5 października 2013

Coś pożyczonego i coś niebieskiego


Dzisiaj słów kilka o książkach Emily Giffin.  Książki, które wyszły spod pióra tej autorki, to całkiem przyjemne kobiece czytadła. To nie literatura wybitna, która zmieni wasze życie. To raczej pozycje, które czyta się szybko i szybko o nich zapomina, jedyne co zostaje w pamięci to to, że było całkiem niezłe. Sama przeczytałam cztery książki jej autorstwa: Coś pożyczonego, Coś niebieskiego, Dziecioodporna i Sto dni po ślubie. Która najlepsza? Moim zdaniem Coś pożyczonego.
To właśnie była pierwsza jej powieści na, którą natrafiłam i przypadła mi naprawdę do gustu. Jakoś zawsze tak mam z autorami, że o ile pierwsza książka, którą przeczytam danego autora zauroczy mnie, druga przeważnie upewni mnie w przekonaniu, że całkiem dobry z niego pisarz, to przy trzeciej, bądź czwartej czuję znużenie. I tak też mam z tą autorką.
Pomimo tego, że każda książka to zupełnie odrębna historia ( poza coś niebieskiego, bo to kontynuacja coś pożyczonego) to przy kolejnych pozycjach mam poczucie takiego brakuje świeżości, ten sam styl pisania, sprawia, że świat przedstawiony przez autorkę nie jest już dla mnie tak interesujący. Nie twierdzę, że  kolejne książki są gorsze,  bo wszystkie są na dobrym poziomie. Mnie po prostu wyjątkowo urzekło Coś pożyczonego.
To historia dosyć niebanalna, dwie najlepsze przyjaciółki, całkowicie się od siebie różniące i jedna noc, która zmienia wszystko w ich dotychczasowym życiu, bo jedna z nich budzi się po niej w łóżku z narzeczonym drugiej. I te   trudne pytanie, co jest ważniejsze miłość czy przyjaźń?
Tutaj nic nie jest czarno lub białe, a żaden wybór nie wróży happy endu.  A jeśli wciągną was perypetie bohaterów to warto sięgnąć po kontynuację- Coś niebieskiego.  W coś niebieskiego poznajemy dalszy ciąg historii, ale  z perspektywy drugiej przyjaciółki i wtedy już całkowicie jesteśmy rozbici, która jest tą dobrą, a która tą złą, jak my byśmy się zachowali w takiej sytuacji ?
Fabuły drugiej części nie będę przybliżać, bo wtedy popsuję radość z czytania pierwszej części. W każdym bądź razie polecam szczególnie gorąco Coś pożyczonego i niebieskiego.
Dodam tylko jeszcze, że Coś pożyczonego powstała ekranizacja pod tytułem Pożyczony narzeczony i dzisiaj będzie lecieć na TVNie o 21.40. Przyznam się, że filmu nie oglądałam i chętnie dzisiaj go obejrzę, ale obawiam się, że jest znacznie gorszy od książki. Bo tej historii uroku dodaje Emily Giffin i jest styl. A po filmie spodziewam się troszeczkę miałkiej komedyjki romantycznej, ale mam nadzieję, że się mylę.

piątek, 4 października 2013

Gra o tron


Zawsze wydawało mi się, że wszelkie filmy i książki fantasy to nie dla mnie. Wybaczcie, ale wymiękam przy Władcy Pierścieni, obojętnie czy to film czy książka. Każdy chyba ma taki film lub książkę, przez które nie jest w stanie przejść. Może kiedyś uda mi się. Tak więc staram się omijać wszelkie produkcje  tego gatunku.
O Grze o tron dowiedziałam się stosunkowo niedawno, stoją w kolejce w jednym z tak zwanych WORD-ów.Dwie dziewczyny tak zażarcie dyskutowały o tym serialu, że stwierdziłam, że muszę sama się przekonać, czy jest rzeczywiście taki dobry. Pochłonął mnie zupełnie. Kiedy skończyłam 3 sezon, nie mogłam się doczekać co będzie dalej, następny czwarty sezon ma mieć premierę w USA dopiero 30 marca 2014.
Oczywiście mogłabym sięgnąć po książkę, ale wiem, że to popsułoby mi serial więc czekam z niecierpliwością na kolejny sezon.  Osobiście uważam ten serial za fenomen, bo ja omijająca szerokim łukiem wszystko, co ma cokolwiek wspólnego z fantasy, oglądam ten serial z zapartym tchem. To nie jest bajka dla grzecznych dzieci. Zdecydowanie w Grze o tron jest więcej seksu, krwi i intryg niż we wszystkich tego typu produkcjach. Tak to taka Rodzina Soprano, ale w trochę innej scenerii.
Świat, który obserwujemy na ekranie, jest niesamowity. Północ oddzielona od południa, wilkory i ten cały średniowieczny świat zasługują na ogromne brawa. Ten świat przedstawiony naprawdę działa na wyobraźnię widza.
Aktorzy również zasługują na medal, mój ulubiony to zdecydowanie Peter Dinklage, który gra  niesamowitego karła Tyriona.  Cóż bez tej postaci serial byłby zdecydowanie bardziej ubogi. Hasło "Nadchodzi Zima" od razu zaczyna brzmieć inaczej. A ponieważ naprawdę u nas zbliża się powoli zima, myślę, że to idealny serial na chłodne wieczory. 

czwartek, 3 października 2013

Morfina


Książek ponoć nie ocenia się po okładce, więc niech nie zniechęci was też ta okładka.  Mi ona nie przypadła do gustu, kiedy zobaczyłam ją po raz pierwszy.  Moje uczucia były niesłusznie. Szybka dałam się wciągnąć w świat powieści Twardocha, tak samo szybko zaczęłam uwielbiać Konstantego Willemana.
Pomimo tego ,że to antybohater, cynik, łajdak i bonvivat, zdradzający żonę ,  niewiele robiący sobie z tradycji i patriotyzmu. W jego charakterystyce zdecydowanie przeważają cechy negatywne, ale Twardoch w taki sposób kreuje głównego bohatera swojej powieści, że nie sposób go nie lubić.
To powieść dosyć szalona i odważna, inna. W literaturze polskiej, szczególnie tej klasycznej, którą czytamy w szkole, przeważają bohaterowie, będący prawdziwymi patriotami, do takich przywyknęliśmy. Autor postanowił pokazać nam coś zupełnie odmiennego i jest to naprawdę godne zainteresowania.
To powieść również o poszukiwaniu własnej tożsamości. Bo Konstanty tak naprawdę sam ma problem z tym kim jest. Matka Ślązaczka, z poczuciem bycia Polką, ojciec Niemiec. Wychowany na Polaka, świetnie mówiący po niemiecku-rozdarty pomiędzy dwoma zwaśnionymi krajami.
Nie u mnie też się znaleźć pośród kobiet. Wychowany przez silną i dosyć specyficzną matkę(nimfomankę), rozdarty pomiędzy żoną i kochanką.
Twardoch dokonał również wszelkich starań, aby zadbać o wszystkie szczegóły kulturalne, jak i historyczne. Niektórym może się jawić ta powieść, jako chęć walki z Polską martyrologią, ale wydaje mi się, że nic w tej książce nie jest na tyle jednoznaczne, aby tak ocenić ją. Język jest naprawdę soczysty i barwny. Czyta się ją szybko, ale nie warto pędzić, lepiej rozkoszować się nią. Gorąco polecam.

 A w najbliższą niedzielę- 6 października  zostaną rozdane nagrody Nike i po cichu  kibicuję właśnie tej powieści.

wtorek, 1 października 2013

Artysta


Podchodziłam do tego filmu z dużym dystansem, bo jak to w XXI wieku serwować widzom film niemy? Szaleństwo. I jeszcze przyznać mu Oskara. Ale przyznam, że porwał mnie ten film od pierwszej minuty. Obraz ten jest hołdem złożonym ku starym filmom. Pozornie to historia kariery, sławy i upadku pewnego aktora, który nie był w stanie zaakceptować wejścia dźwięku do filmów. Czy to nie paradoks tworzyć film niemy o produkcji z dźwiękiem.
W praktyce ten film to arcydzieło, świetna stylizacja, świetne kadry i momentami śmieszne teksty. Ma zdecydowanie coś magicznego w sobie, czego brakuje dzisiejszym filmom. Zdecydowanie brak tutaj niepotrzebnej paplaniny. Tekst pojawia się okazjonalnie, więc każda kwestia jest dokładnie przemyślana.
Michel Hazanavicius przeprowadził eksperyment, który okazał się strzałem w dziesiątkę. Film ten zawiera również zarys historii kina. Pokazuje również smutna prawdę, że rewolucja w świecie kina, była również rewolucją dla aktorów. Dla niektórych filmy z dźwiękiem oznaczały koniec kariery.
Pojawiają się również wątki romantyczne, które wzbogacają fabułę oraz dodają jej lekkości.
Ale przecież w przypadku Artysty nie chodzi o fabułę tylko o formę. Pomimo braku słów, film nie jest pozbawiony emocji. Te emocje wyrażają aktorzy. Film ten udowadnia, że kino w XXI wieku może nadal być pełne magii.