poniedziałek, 30 czerwca 2014

Nimfomanka-Część II



Dawno już temu pisałam o pierwszej części dyptyku Larsa von Triera, bo było to prawie trzy miesiące temu. Dla przypomnienia post znajduje się tu.

Długo zastanawiał mnie fakt i zasadność podziału 'Nimfomanki' na dwie części. Oczywiście, jak rozmawiałam z kimś o tym, to usłyszałam, jak można oglądać bite cztery godziny seksu. Racja. Powiem więcej, jak można w ogóle oglądać film trwający cztery godziny. Ja bym nie wytrzymała. Jednak może warto było by skrócić film do dwóch godzin? 

Niemniej jednak widać różnicę i to dużą. Trzy ostatnie rozdziały życia Joe znacznie różnią się od tych pierwszych mimo wszystko tworząc spójną całość. Tak ja w pierwszej części nadal mamy Joe i Seligmana, którzy w dalszym ciągu snują opowieść, a zaczynają ją w tym miejscu, gdzie skończyli w 'jedynce'.

W drugiej części rzekłabym, że jest odważniej i ostrzej. Sado- maso,  soft-porno, pejcze, kajdanki i dużo innych atrakcji, które nie jednego widza o konserwatywnym zapatrywaniu mogą zbulwersować. Jak wiemy Lars von Trier już taki jest, że nie tworzy filmów, które spodobają się wszystkim, a raczej takie przeznaczone do wąskiego grona widzów.

Druga część jest zdecydowanie bardziej dramatyczna. Joe staje się ofiarą swojego pragnienia, więźniem swoje ciała. A cała konkluzja staje się mnie nie satysfakcjonującą-emancypacja seksualna kobiet i pragnienie poszukiwania szczęścia w tej kwestii skazane jest na niepowodzenie, a nawet więcej cierpienie. Lars von Trier cały czas przypomina nam jak potężną siłą jest nasza seksualność, jak zapanowanie nad nią jest kwestią trudną i rodzącą frustracje, jednocześnie jak brak ujarzmienia również bywa destrukcyjny.

Z całą pewnością tym co zdecydowanie wyróżnia 'Nimfomankę' spośród innych filmów to prawdziwa, wręcz brutalna rzeczywistość. Bez landrynkowej otoczki. Boli oglądając.

Druga część zdecydowanie jest odważniejsza od pierwszej o czym już napisałam, ale nadal nie jest to chyba coś czego się spodziewałam. Czy polecam? Myślę, że tak, ale nie jest to kino, które spodoba się wszystkim.

sobota, 28 czerwca 2014

Teoria wielkiego podrywu


Pozostajemy nadal w temacie seriali i to tych komediowych. Każdy z Was na pewno zna chociaż jednego nerda czy geeka. Tak to ten chudy chłopiec w okularkach, śmiesznym swetrze, który pasjonuje się naukami ścisłymi i informatyką i którego raczej nikt nie lubi. Pamiętacie na pewno amerykańskie filmy o nastolatkach, wiecie chłopacy sportowcy, popularne i śliczne dziewczyny i oni nieudacznicy, to zawsze w tej grupie byli oni-nerdzi i geeki. Raczej nikt ich nie lubił i nimi nikt się nie przejmował. Do czasu. Tak do czasu 'Teorii wielkiego podrywu'.

Może brzmi to dziwnie, ale mnie nigdy nie ciągnęło do tego serialu. I tak też śmiałam się z nerdo-geeków. Serial mnie zainteresował dopiero kiedy moja kuzynka stwierdziła, że jest świetny, a ona nigdy nie była i nie jest fanką żadnych seriali. Dla mnie ta opinia znaczyła naprawdę coś to i po niego sięgnęłam i się nie zawiodłam.

Nie wiem czy z przykrością czy nie ale stwierdzam zdecydowanie, że paczka przyjaciół z 'Teorii wielkiego podrywu' śmieszy mnie bardziej niż ta z 'Jak poznałem waszą matkę'. Chyba wewnętrznie jestem nerdem i nolifem . To trochę dziwne odkrycie, ale kto by się przejmował.

Zasadnicze pytanie, a o czym właściwie jest ten serial ? Jak większość serial z grupy tych lżejszych, to serial o grupie przyjaciół. Trochę niezwykłej grupie przyjaciół, bo wszyscy są naukowcami. Mamy Leonarda, który mieszka z Sheldonem. Bardzo ekscentrycznym i przy tym bardzo zabawnym gościem. Chociaż życie z nim może być naprawdę uciążliwe. Jest również Howard, który ma Żydowskie korzenie i mieszka z matką, której nigdy nie pokazano w serialu, ale jej image jest kreowany jakoby była 'straszna' oraz Rajesh pochodzący z Indii, który ma bardzo wstydliwy problem, bo nie umie rozmawiać z kobietami. Nie to nie przenośnia, w towarzystwie kobiet po prostu milczy.

Codzienną rutynę przyjaciół zaburza nowa sąsiadka, a dokładnie sąsiadka Leonarda i Sheldona-Penny. Urocza blondynka z serii tych super fajnych dziewczyn w szkole, może trochę głupich, ale miłych i sympatycznych.

Klucze do sukcesu jest właśnie fakt, że ta grupa przyjaciół jest zdecydowanie inna przez swoje zainteresowania. Bohaterowie są lekko przerysowani, ale przez to też śmieszniejsi.

Prawdą  jest, że ten serial moglibyśmy też przyporządkować do tego schematu stworzonego z 'Przyjaciółmi' i 'Jak poznałem waszą matkę', chociaż widać tu większe różnice niż pomiędzy tymi wyżej wymienionymi serialami. Mamy grupę przyjaciół mieszkającą w Nowym Jorku. Mamy tego romantycznego i wrażliwego chłopaka, który nie ma szczęścia w miłości i poznaje dziewczynę w pierwszym odcinku- Sheldon. Mamy tą  dziewczynę w której wszyscy się kochają-Penny, której związek z wrażliwym romantykiem pełen jest burzliwych rozstań i powrotów. Mamy zabawnego i fajtłapowatego gościa-Rajesh, chociaż on znacząco różni się od Chandlera i Marshalla oni byli bardziej podobni do siebie. Podrywacz i nieszablonowy gość w tym przypadku trochę ta funkcja się dzieli, bo podrywaczem jest Howard, choć jest w tym nieporadny i zdecydowanie nie ma takiego powodzenia u kobiet jak Barney czy Joey. A tym nieszablonowym gościem, co rozśmiesza wszystkich jest Sheldon. Jest również para małżeńska Howard i Bernadette i też jeden z przyjaciół udzielał im ślubu.  Miejsca spotkań przyjaciele nie mają typowego, często jest to mieszkanie Shelodona i Leonarda, jest również Cheesecake, gdzie pracuje Penny, ale też bywa to stołówka uczelni na, której pracują panowie. Jednak jak przystało na nardów, to mieszkanie jest najczęstszym miejscem spotkań. 

Mnie ten serial niewątpliwie bawi i śmieszy. Także gorąco go Wam polecam. 

PS. Znacie jakieś ciekawe seriale komediowe, które byście mi polecili? Szukam czegoś nowego.

czwartek, 26 czerwca 2014

Przyjaciele vs Jak poznałem waszą matkę


Dzisiaj postanowiłam zrobić coś po raz pierwszy, bo nigdy na blogu jeszcze nie pojawił się taki post, który byłby porównaniem dwóch filmów, książek czy seriali, jak to będzie dzisiaj. Sprawa będzie dotyczyć dwóch seriali komediowych-'Przyjaciół' i 'Jak poznałem waszą matkę'. O tym drugim powstał już kiedyś osobny post, o tym pierwszym nie powstał i nie wiem czy powstanie, bo chyba powiedziano o nim tak wiele, że trudno cokolwiek dodać. 

Jeżeli mieliście wątpliwości to je rozwiewam. Lubię i to bardzo seriale komediowe, chyba nawet bardziej niż komedie, a ich plusów mogę wymieniać naprawdę wiele: są krótkie, nie angażujące (można robić coś innego przy nich, chociażby uczyć się czy gotować), bawią, często oglądam je w oryginale po angielsku, więc i język można poćwiczyć, a nie jest taki trudny w serialach komediowych w porównaniu do tych obyczajowych czy dramatycznych.

Jednak zanim przejdę do części porównania, niezależnie od wyników, ja wiem, który jest moim zwycięzcą. Po czasami tak jest, że nie sposób wybrać inaczej niż sercem. No to zaczynamy.


1) Paczka przyjaciół z Nowego Jorku
Główni bohaterowie zarówno pierwszego i drugiego serialu są paczką przyjaciół mieszkającą w Nowym Jorku. Brzmi banalnie i chyba tak jest bo na tej podstawie powstało również wiele innych seriali chociażby  ' Dziewczyny'. Tutaj chyba kluczem jest raczej jak dalej scenarzyści potoczą losami bohaterów. 


2) W pierwszym odcinku romantyczny facet i nie mający szczęścia w miłości zakochuje się w  dziewczynie dołączającej do paczki i tak ciągnie się przez wszystkie odcinki, a potem się kończy sami wiecie jak
Nie wiem czy pamiętacie, ale to właśnie od pierwszego odcinka wątek romansowy Rossa i Rachel się zaczął, co prawda oni znali się już wcześniej i Ross wcześniej się w niej kochał, ale dopiero od tego momentu my to śledzimy. Od pierwszego odcinku również toczy się watek Robin i Teda. Sami wiecie lub jeszcze nie ( nie będę spoilerować) jak to się skończy, a skończy podobnie, jedynie liczba dzieci będzie trochę się różnić.


3) Romantyczny facet
Nie sposób nie zauważyć podobieństwa Ross i Teda. Obydwoje wierzą w miłość i ciągle z często opłakanym skutkiem szukają tej drugiej połówki. Obydwoje pracują na uczelni, obydwóm zdarzają się różne dziwne z tym związane śmieszne sytuacje, obydwaj chodzą na randki ze studentkami. Obydwaj pasjonują się nauką, każdy inną Ted-architekturą, a Ross paleontologią i kiedy zaczynają o niej opowiadać nikt nie chce ich słuchać. Ich związki z Rachel i Robin również są analogiczne i pełne zawirowań, rozstają się i powracają do siebie, aby w końcu ...


4) Podrywacz i nieszablonowy gość
Chyba wiecie o kim mówię o Joeyu i Barneyu. Co prawda ci panowie nie są do siebie, aż tak podobni, jak Ross i Ted, ale łączy ich jedna cecha są podrywaczami, największymi spośród paczki. Obydwaj również, jak nikt potrafią rozluźnić atmosferę, ale każdy jest w tym zupełnie inny. Barney ze swoimi wyzwaniami, a Joey ze swoją słodką niewiedzą. Barney ma genialne teksty, a Joey jest po prostu kultowy. Co prawda Barney wydaje się być bardziej zimnym draniem, a Joey jest bardziej uczuciowy i wrażliwy.


5) Dziewczyna w której wszyscy się kochają ( chodziła z dwoma spośród przyjaciół)
Tak to o Rachel i Robin. Jak wiecie Rachel ma za sobą burzliwy związek z Rossem, ale również była w związku, choć może nie tak poważnym z Joyem. Robin ma na swoim koncie związek z Tedem i Barneyem. Z Barneyem nawet bardzo poważny.


6) Para przyjaciół, która jest małżeństwem
O ile w 'Jak poznałem waszą matkę' Lily i Marshalla już na samym początku byli zaręczeni, więc ich ślub był tylko kwestią czasu, o tyle ślub i w ogóle związek Monici i Chandlera rozwinął się dopiero w połowie serialu i był większym zaskoczeniem. Nie wiem czy zauważyliście, ale w obydwóch przypadkach ślubu udzielał on podrywacz/ nieszablonowy gość- Barney lub Joey.


7) Fajtłapowaty żartowniś
Nie wiem, jak dla Was, ale dla mnie również Marshall i Chandler są niesamowicie od siebie podobni. Obydwaj są lekko fajtłapowaci, 'misiaczkowi' jeśli wiecie, co mam na myśli, a przy tym zabawni i to akurat oni obydwaj są dosyć ustabilizowani uczuciowo. Co prawda Chandler ma na koncie epizod z Janice. 


8) Miejsce spotkań ( Central Perk kontra McLaren)
Lubię kawę, piwo też jest okej ( no dobra kawa wygrywa, zaczynam każdy dzień od kawy, a bez piwa dzień przeżyje), ale powiedzmy, że obydwa miejsca są okej, z tym, że skoro przyjaciele spotykają się kilka razy dziennie i to często w środku dnia to chyba jednak kawa pozostaje lepszym napojem.


9) Małżeństwo chce przeprowadzić się do domu na przedmieściach, a pozostali przyjaciele rozpaczają
Tak w obydwu serialach kiedy rodzina Lily i Marshalla oraz Monici i Chandlera się powiększa myślą oni o przeprowadzce na przedmieście, a pozostali przyjaciele rozpaczają z tego powodu.


10) Staranie się o dziecko i wielki instynkt macierzyński
Tak tak było u Lily i Monici, a my nie raz mogliśmy podglądać te starania, wiecie, jak to się skończyło.


11) Liczba przyjaciół 
W 'Przyjacielach' jest ich więcej, bo sześciu, w 'Jak poznałem waszą matkę' pięciu. Mam wrażenie, że tym dodatkowym przyjacielem jest Phoebe. Do niej nikogo podobno w 'Jak poznałem waszą matkę' nie znajdziemy. 


12) Bardziej traumatyczne losy paczki z 'Przyjaciół'
Jak powyżej-Ross i jego żona lesbijka, Chandler i jego tata transwestyta, Phoebe i jej dzieciństwo na ulicy, śmierć matki, ciąża z trojaczkami ( dzieci brata), Monica i jej 'grube' dzieciństwo. Przyjaciele z 'Jak poznałem waszą matkę' nie mają na koncie, aż tak traumatycznych przeżyć, co prawda Barney wiecznie szukał swego taty, a Robin była dosyć surowo wychowywana, ale to nic w porównaniu do 'Przyjaciół'.


13) Różnica czasu
W każdym z tych dwóch seriali widać różnicę czasów w których powstał. Na 'Przyjaciołach' duże piętno odcisnęły lata 90, a 'Jak poznałem waszą matkę' początek XXI wieku.


14) Zakończenie
Tu moim zdaniem bezsprzecznie wygrywają 'Przyjaciele', ale każdy ma prawo do innego zdania.
Prawdą jest, że obydwa seriale naprawdę lubię. Oczywiście najpierw widziałam 'Przyjaciół' jeszcze w epoce TV na TVN Siedem ( bądź TVNie) kiedy opuszczenie jednego odcinka było stratą na zawsze, później było 'Jak poznałem waszą matkę', a ostatnio dokładnie po zakończeniu 'Jak poznałem waszą matkę' znowu 'Przyjaciele' i powiem Wam obydwa te zakończenia wprowadzają mnie w smutek. Jeśli miałabym wybrać ten, który bardziej lubię  to byliby to 'Przyjaciele', czemu tego nie jestem w stanie wytłumaczyć, to nie jest może jakoś racjonalna decyzja, a oparta na jakiś odczuciach i sercu.
A wy, który z tych seriali bardziej lubicie?

wtorek, 24 czerwca 2014

Literackie dania


Jedzenie jest motywem pojawiającym się w literaturze niezwykle często i zupełnie mnie to nie dziwi. Jednak opisy wszelkich posiłków nigdy nie były dla mnie znaczące, podobnie jak opisy przyrody. Czytam i raczej nie przywiązuję do nich wielkiej wagi ( chyba, że jestem głodna). Dlatego zmorą były dla mnie sprawdziany z wiedzy o lekturze w których pojawiały się pytania co jedli bohaterowie. 

Jednak Dinah Fried amerykańska graficzka ma specyficzne hobby. Przygotowuje potrawy z literatury, robi im zdjęcia i udostępnia przepisy. Wydała cały album w którym zostały zebrane najciekawsze potrawy. Oprócz samych dań niesamowite wrażenie robią stylizacje dopracowane w każdym calu. Jesteście głodni? Nie? To zaraz z pewnością będziecie. Oto kilka zdjęć jej autorstwa.

'Alicja w krainie czarów'
– Proszę, poczęstuj się winem – rzekł bardzo grzecznie Szarak Bez Piątej Klepki. Alicja spojrzała na stół, ale nie zauważyła na nim nic prócz herbaty.

Na stołach bufetowych, ozdobionych połyskującymi przystawkami, pieczone szynki w korzennych sosach tłoczyły się obok pstrokatych sałatek, kiełbasek w cieście oraz indyków zaklętych w ciemne złoto.

'Tajemniczy ogród'
Pieczone jaja były nieznanym, a wykwintnym przysmakiem, pieczone zaś, ogromne gorące kartofle z solą i świeżym masłem były potrawą godną samego króla lasów… 

'W stronę Swanna'
Posłała po owe kruche i pulchne ciasteczka zwane magdalenkami, które wyglądają jak odlane w prążkowanej skorupie muszli. I niebawem, przytłoczony ponurym dniem i widokami smutnego jutra, machinalnie poniosłem do ust łyżeczkę herbaty, w której rozmoczyłam kawałek magdalenki.

'Oliver Twist'
Oliwer był jeszcze dzieckiem, ale - doprowadzony głodem do ostateczności - był tak nieszczęśliwy, że nie dbał już o nic. Wstał od stołu, podszedł z mi-ską i łyżką w ręce do kierownika i rzekł, nieco przerażony własnym zuchwalstwem:- Proszę pana, ja proszę więcej.



Tak ta odwieczna kawa i kanapki z serem żółtym.

'Buszujący z zbożu'
Kanapki z szwajcarski serem, to tym zajadał się Holden Caufield.

 'Zabić drozda'
Kurczak na śniadanie.


'Heidi'
Jedna z moich ulubionych bajek i te pieczone z dziadkiem grzanki.



niedziela, 22 czerwca 2014

Dzika droga. Jak odnalazłam siebie


Jak wiecie nie lubię poradników i innych im pochodnych, co prawda 'Dzika droga. Jak odnalazłam siebie' nie jest taki typowym poradnikiem, ale trochę mi im pachnie. Długo zastanawiałam się czy po nią sięgnąć właśnie z tego powodu. I ten  drażniący mnie drugi człon tytułu- 'Jak odnalazłam siebie', jak nic spodziewałam się natchnionej kobiety, która opowie nam rzewną historyjkę o jej nieszczęściu i jak to jej życie się odmieniło i stała się szczęśliwym człowiekiem.  Czy to w ogóle możliwe? Szczęście przecież nie jest stanem pernamentnym. Szczęśliwym człowiekiem się jedynie bywa, ale dzisiaj nie o moich filozoficznych rozważaniach. Dzisiaj o 'Dzikiej Drodze..'. 

No i miałam rację, bo życie Cheryl dało w kość. Śmierć matki, która było wyjątkowo dla niej ważna, rozpad małżeństwa, a wraz ze stratą mamy również strata jakieś części bliskich jej ludzi, bo tylko matka umiała 'trzymać rodzinę w kupie', do tego trudne dzieciństwo bez ojca i z biedą w tle. Zdecydowanie  nie umiała się odnaleźć w zastanym świecie. Ukojenia szukała w narkotykach, alkoholu i przypadkowo napotkanych mężczyznach. 

I nagle podejmuję decyzję, że chce zmienić swoje życie i wyrusza w samotną podróż szlakiem PCT ( Pacyfic Crest Trial). Jak wiecie samotna podróż to idealna okazja na spojrzenia na swoje życie z innej perspektywy i nabrania dystansu do niego. Tak też staje się z Cheryl. To czas kiedy poznaje nowych ludzi, zmaga się z przeróżnymi warunkami atmosferycznymi, napotyka dzikie zwierzęta. Wydawać by się mogło, że to nie możliwe, że osoba, która dotychczas nie miała za wiele wspólnego z wędrówką przejdzie taki dystans dokładnie 1100 mil, a jednak jej to się udaje. W dodatku ta historia oparta jest na faktach. To nie kolejna bajeczka.

Główna bohaterka mam takie odczucie, że nie będzie uwielbiana przez wszystkich. Bo i nie jest typową 'grzeczną' dziewczynką, pije, pali, uprawia seks z ledwo co poznanymi mężczyznami, dokonała aborcji. Ja jednak ją polubiłam, za to właśnie, że nie jest idealna, że waha się, popełnia błędy, a w końcu odnajduje szczęście. Brawa dla Cheryl, że nie postanowiła zrobić z siebie bohaterki. 

Mnie 'Dzika droga. Jak odnalazłam siebie' zdecydowanie pozytywnie zaskoczyła i pozostawiła po lekturze zainspirowaną. Na pewno bardziej niż porównywane do niej 'Jedź, módl się i kochaj' o którym też na pewno napiszę. 

PS. Prawo do ekranizacji książki kupiła Reese Witherspoon i to ona wcieli się w Cheryl. Premiera filmu najprawdopodobniej jeszcze w tym roku.

piątek, 20 czerwca 2014

Na skraju jutra


Ani Tom Cruise ani filmy z pogranicza sci-fi i akcji nie są czymś co sprawia, że palę się do ich obejrzenia.Tak samo było w tym przypadku. Szczerze nie planowałam oglądania 'Na skraju jutra', ale jakoś tak wyszło, że obejrzałam. 

 Nie będę Was okłamywać trochę się wynudziłam. Jestem kobietą, chociaż nie wiem czy to związane z płcią, ale na prawdę nie rozumiem, jak można zachwycać się/ wciągać w historię walczących ze sobą nadludzi i dziwnych potworów wygenerowanych komputerowo. Oczywiście pojawią się też ludzkie cechy i emocje, ale czy to wystarczy, żeby film był ciekawy? 

Samo 'Na skraju jutra' to można by rzecz mieszanka znanych nam dobrze filmów taki jak 'Dzień Świstaka', 'Szeregowiec Ryan' oraz często wykorzystywanego motywu ataku na naszą planetę przez obcą rasę. Mimo dosyć egzotycznej mieszanki nie wyszło to najgorzej.

Główny bohater Bill Cage w tej roli Tom Cruise jest podpułkownikiem amerykańskiej armii. Jego zadaniem jest zachęcenie obywateli do walki z kosmitami. Jednak nieoczekiwanie zostaje wysłany na front i to na pierwszą jego linię. Tam ma się znajdować podczas Dnia Sądu, dnia w którym ma zostać rozegrana ważna walka rasy ludzkiej i rasy Mimików. Podczas desantu lotniczego na plażach Francji umiera spryskany krwią przedstawiciela obcej rasy. Chwilę po tym budzi się i przeżywa to samo i tak w sumie kilkaset razy. 

Podczas walki na polu bitwy poznaje Ritę Vrataski w tej roli Emily Blunt. Kobieta jest bohaterką jednej z wcześniejszych bitew stoczonych przez ludzkość. Zamierza wyszkolić go na super żołnierza, ale żeby to było możliwe musi on odnaleźć ją po przebudzeniu. 

Jak już Wam wcześniej pisałam sezon 'ogórkowy' mamy w pełni, a 'Na skraju jutra' to idealna pozycja właśnie w tym okresie. Fabuła nie zmusza widza to wielkiego wysiłku, ale również nie jest banalna, gdyż oparta została na książce 'All you need is kill' autorstwa Hiroshi Sakurazaka. Zdecydowanie na pochwałę zasługuje fakt, że reżyser nie postanowił rozwinąć romansowego wątku. Chociaż byłam pewna, że to zrobi. Pomiędzy Billem a Ritą nie da się nie zauważyć chemii. Emily Blunt nie ustępuję kroku Tomowi Cruisowi jest twardą i zdecydowaną kobietą.

Tym co boli mnie najbardziej jest  fakt, że właśnie ta produkcja niesamowicie przypomina grę komputerową. Jakby ciągle powracało się do jednego checkpointa w celu przejścia go jak najlepiej. Naprawdę to wygląda jak typowa strzelanka. Nie powiem zjawiskowo, ale ile można? Z męskich rozrywek wolę zdecydowanie oglądać Mundial.

Podsumowując jeśli masz ochotę na coś lekkiego i odprężającego będącego filmem akcji w połączeniu z sci-fi i nie przerażają cię wszechobecne sceny przypominające strzelanki z gier to warto,w innym przypadku będziesz zawiedziony.

środa, 18 czerwca 2014

Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie


Mam wrażenie, że powoli zmierzamy ku okresowi 'ogórkowemu' w kinie. To czas kiedy po prostu jest mniej filmów i są lżejsze. Czy to dobrze czy nie, nie wiem i nie mi to oceniać, ale zmęczona pogodą, która jest niesamowicie zmienna raz gorąco raz zimno i sesją ( tym chyba bardziej) miałam ochotę na komedię. Dobrą i zabawną. Wiecie jak to jest z tymi komediami ostatnio mam wrażenie, że ich poziom powoli się obniża, nie wspominając o tym, że część z nich nie jest w ogóle śmieszna. A nie może być gorszej komedii niż taka, która nie bawi. Wiedząc, że za filmem 'Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie' stoi ten sam facet co za 'Tedem' Seth MacFarlane postanowiłam zaryzykować.

Albert w tej roli wspomniany wcześniej Seth MacFarlane jest tchórzliwym farmerem nienawidzącym życia na dzikim Zachodzie. Znosi te wszelkie niedogodnie tylko i wyłącznie dzięki miłości do Louise w tej roli Amanda Sefried. Dziewczyna jednak go nie kocha i postanawia zerwać z nim, co więcej ma już nowego adoratora  wąsatego Foya w tą rolę wciela się Neil Patrick Harris. Chłopak się kompletnie załamuje i właśnie wtedy poznaje uroczą Annę ( Charlize Theron), która pomaga stanąć mu na nogi, a z czasem pomiędzy tą dwójką rodzi się pewne uczucie. Niestety Albert nie ma pojęcia, że piękna Anna ma męża, który zdecydowanie nie da za wygraną i żony swojej nie odda innemu mężczyźnie.

Czy mi się podobało? Umiarkowanie. Duży plus to fakt, że film jest westernem, to rzadkość co wyróżnia go dodając niesamowity klimat. Do tego dobrze dobrana muzyka, również w tym klimacie. Mnie szczególnie wpadła w ucho pierwsza piosenka otwierająca film rozbudziła ciekawość i sprawiła, że pomyślałam, że może być nie najgorzej. 

Jednak ten film jest średnio śmieszny, bardziej pocieszny, pozytywny i sympatyczny. Zdarzają się długawe i nudne dialogi i sceny. Jest sprośnie i pojawiają się klozetowe żarty podobnie jak w 'Tedzie', ale jednej osoby tu brakuje Teda. Bez niego wyszło banalnie. Pewnie tą banalność miała przykryć konwencja westernu i ten dziki Zachód, ale niestety to nie wystarczyło. 

Dla mnie najsłabszym elementem tego filmu jest właśnie Albert, który jest  irytujący i za mało zabawny. Ciężko jest go polubić i ciężko z niego śmiać.  Zdecydowanie pozytywnie oceniam Charlize Theron jest idealną Anną. Kobietą z charakterem, ciętym językiem. Jest zarazem słodka i ostra. Amanda Sefried jest mdła, ale  taka też jest jej postać. Totalnie bez wyrazu. Mnie również bardzo ucieszył udział Neil Patricka Harrisa, chociaż jego rola jest tylko epizodyczna, raz udało mu się mnie rozśmieszył tekstem 'Challenge accepted' wszyscy fani 'Jak poznałem waszą matkę' zrozumieją o co chodzi. No i pojawia się pewne również odniesienie do 'Django' nie zdradzę Wam jednak jakie, żeby nie psuć Wam wrażeń. 

Podsumowując nie jest to komedia na której człowiek śmieje się do rozpuku jak na przykład na 'Millerach', chociaż pewnie i też są tacy, których ona nie rozśmieszyła ('Millerowie'). 'Milion sposobów, jak zginąć na Zachodzie' to raczej sympatyczny film, który po prostu odpręża i nic po za tym. Nie liczcie, że po seansie będą Was boleć policzki czy brzuchy od śmiechu. 

PS. Myślę, że 'Ted' był lepszy. Ale to może być tylko moje zdanie, bo i nie każdego może przekonać gadający miś.

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Bloomsday


Wiecie jaki mamy dzisiaj dzień?  Bloomsday. Tak to dzisiaj. Do niedawna nie miałam pojęcia, że taki dzień istnieje, a jednak. Akcja słynnej już na całym świecie książki 'Ulisses' Jamesa Joyce'a w głównej mierze rozgrywa się w właśnie 16 czerwca roku 1904. To również tego dnia James Joyce umówił się na pierwszą randkę ze swoją późniejszą żoną Norą. Oczywiście jak nie trudno się domyśleć najhuczniej święto to jest obchodzone w Irlandii ojczyźnie Joyce'a.

Tego dnia odbywają się liczne inscenizacje, publiczne czytanie 'Ulissesa' oraz organizowane są specjalne sympozja akademickie poświęcone tej powieści. Irlandczycy również przebierają się w kostiumy z początku XX wieku i wędrują ulicami Dublina oczywiście śladami Blooma.

Po raz pierwszy obchodzono ten dzień w roku 1954 czyli pięćdziesiąt lat po wydarzeniach z książki i to wtedy odbyła się pierwsza podróż śladami bohaterów. Za to w roku 1967 w Bailey Pub  zainstalowano drzwi do 7 Eccles Street, będące książkowymi drzwiami Leopolda Blooma głównego bohatera powieści.

W Bloomsday w 1982 roku, w stulecie urodzin Joyca stacja radiowa RTE wyemitowała trwające 29 i pół godziny słuchowisko 'Ulisses', w którym wystąpiło ponad 30 aktorów. Nagranie jest dostępne na 32 płytach CD.


W 2004 roku, w setną rocznicę wydarzeń, odbył się festiwal „ReJoyce Dublin 2004” trwający od 1 kwietnia do 31 sierpnia. W niedzielę, w przeddzień setnej rocznicy wydarzeń przedstawionych w książce, na O'Connel Street zebrało się 10 000 osób. Uczestniczącym w tym wydarzeniu podawano pełne irlandzkie śniadanie składające się z kiełbasy, bekonu, tostów, fasolki oraz biały i czarny pudding przy akompaniamencie muzyki, przedstawień teatru ulicznego oraz czytania fragmentów powieści.

Co ciekawie całkiem hucznie ten dzień obchodzony jest w Szombathely na Węgrzech, będącym fikcyjnym miejscem urodzenia ojca Blooma. Bloomsday odbywa się również w Filadelfii, Nowym Jorku w kilku innych miastach Stanów Zjednoczonych i Brazylii oraz Europy i Australii.

Również w wielu innych dziełach kultury tzn. filmach, piosenkach i książka możemy znaleźć odniesienie do tej daty. Na przykład akcja filmu 'Przed wschodem słońca' z 1995 roku rozgrywa się tego dnia, utwór z 2009 roku zespołu U2 'Breathe' odnosi się do fikcyjnych wydarzeń 16 czerwca, zespół Minutemen nagrał piosenkę pod tytułem '16 June', również w jednym odcinku Simpsonów a dokładnie 'In the Name of The Grandfather', którego akcja dzieje się w Irlandii znajduje się odniesienie do tego dnia.

W tym roku również my Polacy będziemy świętować, a dokładnie mieszkańcy i nie tylko, bo również wszyscy obecni w Krakowie 16 czerwca. Po szczegóły odsyłam Was tutaj.
Ulysses-for-everyone.jpg
941401_10151410412831036_253974461_n.jpg

sobota, 14 czerwca 2014

Psy


Jeżeli myślicie, że przypadkowo piszę dzisiaj o tym filmie to się mylicie. Są dwa powody i to myślę, że naprawdę ważne, aby dzisiaj o nim pisać. Pierwszym jest fakt, że dzisiaj swoje urodziny obchodzi Władysław Pasikowski reżyser tego już kultowego filmu, jak również 'Pokłosia' i 'Jacka Stronga'. Drugi powód to fakt, że 'Psy' niedawno wróciły na duży ekran i to po rekonstrukcji cyfrowej.

Myślę, że nie zdziwi Was jak napiszę, że 'Psy' tak samo, jak inne filmy Pasikowskiego wywołują ogólnonarodową dyskusję dzieląc przy tym Polaków. Tak jak w przypadku wszystkich filmów tego reżysera jest to film akcji, który naprawdę trzyma w napięciu. Nazwałabym go mocnym i męskim ( oczywiście nie obrażając kobiet, które też potrafią być silnym i lubię takie filmy, ale już tak się przyjęło, że mówimy o takich filmach męskie kino).

Tym razem akcja dzieje się w roku 1989, jak wiecie jest to rok ważny i rewolucyjny dla Polski. Główny bohater Franz Maurer w tej roli Bogusław Linda stanowisko policjanta zdobywa dzięki małżeństwu z córką ministra. Również jego przyjaciel z kręgów SB Olo Żwirski w tej roli Marek Kondrat dostaje posadę w policji, szybko jednak z niej wylatując. Olo znajdzie jednak sobie bardziej opłacalne zajęcie w biznesie narkotykowym. Szybko również zapała miłością do kobiety Franza. Przyjaźń przerodzi się w nienawiść. Franz wyrzucony z SB 'za nieudaną akcję' postanowi rozliczyć się z tym światkiem.

Jeśli widzieliście jakikolwiek  film Pasikowskiego na pewno wiecie, że ich niesamowicie silną stronę jest akcja dobrze skrojona, która wciąga. 'Psy' stały się kultowymi w głównej mierze, gdyż były czymś nowym w Polskim kinie. Dotychczas kino akcji nie miało takiego rozmachu.

Kluczowym jest również okres. Początek lat dziewięćdziesiątych  to kres burzliwy, zmiana władza, 'Solidarność' no i byli partyjni działacze. Wszelkie machlojki były na porządku dziennym. 

Franz to bohater nie jednoznaczny. Z jednej strony bezwzględny glina, bezczelny, silny, cyniczny brutal z pistoletem. Z drugiej wrażliwy facet, który przygarnął dziewczynę z sierocińca. Szukał kogoś bo był pozostawiony przez żonę, pragnie miłości, a jednocześnie wydaje się być samotnikiem. Na pewno zauważyliście jego specyficzny sposób budowania zdań z orzeczeniem na końcu. Pasikowski z całą pewnością stworzył niesamowitą postać, a Linda wcielając się w tą rolę pozostał na zawsze w masowej pamięci jako Franz twardziel i brutal.

Doskonały klasyk, który zdecydowanie warto odświeżyć cyfrowo jak i we własnej filmografii. 

Zarówno  w przypadku 'Psów' jak i 'Dnia Świra' chciałabym przypomnieć Wam niektóre trochę zapomniane już klasyki i to nie tylko filmowe, również książkowe. Spodziewajcie się więcej już niedługo.

PS. W dniu dzisiejszym 'Psy' również będzie można obejrzeć w TV na TVP1 o godz. 23:40.

piątek, 13 czerwca 2014

Czarownica


Czekałam na premierę 'Czarownicy' naprawdę długo i miałam naprawdę sporo oczekiwania względem tego filmu, ale szczególnie względem Angeliny Jolie. Kiedyś byłam wielką fanką właśnie tej aktorki. Co prawda aktorstwo jej nigdy do końca mnie nie przekonywało. Trzeba przyznać, że ma ona na swoim koncie kilka naprawdę dobrych ról jak w 'Przerwanej lekcji muzyki' czy 'Oszukanej', jak i te gorsze chociażby w 'Turyście'. Jednak 'Czarownica' to zdecydowanie jej udany powrót na duży ekran po dłuższej, bo czteroletniej przerwie.

Zdecydowanie od kiedy stałam się starszą nastolatką, a teraz dorosłą generalnie omijam produkcje Disneya, bo to nie jest coś co mnie interesuję, ale od pierwszego zobaczonego trailera wiedziałam, że dla 'Czarownicy' zrobię wyjątek i to w głównej mierze tylko dla Angeliny.  Bez wątpienia to rola idealna dla niej. Mimo tego, że Angelina prywatnie wygląda na raczej miłą i dobrą osobę i w dodatku zajmuje się pomocą na szeroką skalę zdecydowanie ma warunki fizyczne do tej roli, te wielkie oczy, wystające kości policzkowe, mocny makijaż i ta stylizacja, ale oprócz tego sposobu w jaki mówi i wszelkie gesty wszystko to czyni z niej naprawdę 'Czarownicę' doskonałą. 

O fabule nie będę Wam za dużo mówić, bo wszyscy znają bajkę 'Śpiąca królewna'. Różnica jest taka, że tym razem Disney postanowił opowiedzieć tę znaną historię z perspektywy jej- złej Czarownicy. Nigdy nie zastanawialiście się skąd w niej tyle zła? Teraz możecie poznać odpowiedź na te pytanie.Ta konwencja sprawia, ze wszystko przestaje być jednoznacznym to znacz czarno-białym. Oczywiście jest też kilka zmian fabularnych  względem baśni, ale nie będę Wam zdradzać w czym dokładnie.

Oprawa audiowizualna zachwyca. Baśniowy świat robi wrażenie na widzu i tym nie tylko młodszym. Kostiumy również są na wysokim poziomie.

Mnie trochę jakoś nie do końca przekonuje ta baśniowa formuła. Tak oczywiście wiem to film familijny i przeznaczony również dla młodszych widzów ja niestety nie lubię już takiej formuły. Chociaż powiem, że 'Czarownica' naprawdę może spodobać się dorosłym. Momentami bawi, a jednocześnie przemyca morał. Chciało by się rzecz, że udany debiut reżyserski Roberta Stromberga, ale prawda jest taka, że mało miał on tutaj do roboty. Śmiem twierdzić, że Burton zrobił by ten film ciutkę lepiej, a przynajmniej jeszcze bardziej by mi się  spodobał. Jego 'Alicja w krainie czarów' naprawdę zrobiła na mnie większe wrażenie, a to również 'bajka'.

Niemniej jednak polecam gorąco 'Czarownicę'. Warto obejrzeć chociażby dla Angeliny. To doskonała propozycja właśnie na wypad do kina całą rodziną.

PS. Nie wiem czy zauważyliście, ale w filmie pojawiła się również rodzona córka pary Jolie-Pitt mała Vivienne w scenie na łące, kiedy dziewczynka prosi Czarownicę aby wzięła ją na ręce.

środa, 11 czerwca 2014

Grand Budapest Hotel


Ostatnimi czasy jakoś tak opóźniam się z nowościami na blogu. Mam tak wiele książek i filmów o których chciałabym Wam napisać, ale nie mam czasu tego zrobić. Właśnie jedną z nich jest 'Grand Budapest Hotel'. 

Nie jestem i nigdy nie byłam fanką twórczości Wesa Andersona. Niemniej jednak muszę stwierdzić, że dawno żaden film mnie tak nie zachwycił, jak właśnie 'Grand Budapest Hotel'. Wielka szkoda, że nie został nominowany w tym roku do Oscara i pewnie też nie zostanie w przyszłym z racji tego, ze miał swoją premierę na początku 2014 roku, więc w momencie przyznawania nominacji już Akademia Filmowa zdąży o nim zapomnień. Cóż takie życie co zrobić. 

Jak byście spytali co podobało mi się w tym filmie, powiedziała bym Wam, że wszystko. Naprawdę dosłownie wszystko. Miałam nosa co do niego coś czułam już pod koniec tamtego roku, że 'Grand Budapest Hotel' to będzie coś.

Fabuła? Młody pisarz w tej roli Jude Law odpoczywa w Grand Budapest Hotelu tam też nawiązuję pogawędkę ze staruszkiem będącym właścicielem hotelu. Ów staruszek opowiada swoją historię i w jaki sposób pozyskał ten hotel. Uwierzcie mi na słowo, że ta historia jest niesamowicie interesująca. 

Oprócz Juda Lawa w filmie pojawia się cała plejada znanych aktorów- Ralp Finnes znany chociażby z 'Lektora' lub 'Księżnej' w roli Gustava H. mentora właściciela, Tilda Swinton w roli starszej mieszkanki hotelu, jak zwykle przeraźliwa, a zarazem zachwycająca, podobnie jak w 'Snowpiercer:Arka przyszłości'. Adrien Brody w roli demonicznego syna bogatej mieszkanki hotelu czyli Tildy Swinton.

To właśnie głównym bohaterem zostaje Gustav H. ekscentryczny, ale oddany portier będący bawidamkiem jednocześnie. Hedonistyczny cwaniak z wielką charyzmą, który magnetyzuje na ekranie od pierwszej sekundy. 

Akcja filmu płynie bardzo wartko. Na nudę nie ma miejsca. Ale oprócz fabuły, która jest jak rwący potok, doskonały aktorów wcielających się w ciekawe postacie zachwyca również widok. Piękne kolory, wszystko wzbudza zachwyt, a nawet więzienie wygląda tak, że chciałoby się tam mieszkać. Surrealizm i humor w jednym.  Mordercze napięcie i nuta melancholii.'Grand Budapest Hotel' jest tak smakowity, że chciałoby się go schrupać całego od razu, bez żadnej zwłoki i ograniczeń.