poniedziałek, 21 października 2013

Melancholia


Ostatnio urzekł mnie pewien film i była to 'Melancholia' Larsa von Triera. Zanim obejrzałam ten film usłyszałam o nim wiele, aż tak wiele, że nie miałam ochoty go oglądać i jeszcze w pamięci miałam skandal z udziałem  von Triera w Cannes, jak to przyznał, że rozumie Hitlera i jest nazistą. Cóż faceta można nie lubić, ale film mu się udał moim zdaniem.
Film ten można interpretować na dowolnie wiele sposobów. Na samym początku reżyser serwuje nam poetyckie obrazy: 'Myśliwych na śniegu' Bruegla, obraz Charlotte Gainsbourg tonącej w polu golfowym i Kirsten Dunst biegnącej w częściowo spalonej sukni ślubnej, a do tego wszystkiego zwolnione tempo i poważna muzyka, niejedni pewnie już w tym momencie wymiękną, bo dłuży się to niemiłosiernie, ale w końcu taki miał być efekt, chyba. Spokojnie cały film nie będzie wlekł się w takim żółwim tempie.
Sam film składa się z dwóch części, a ich tytuły to: Justine i Claire. Od razu wyjaśniam panie o tych imionach są siostrami. Pierwsza część toczy się na weselu tytułowej Justine, w tej roli Kirsten Dunst, to dosyć dobrze skonstruowany dramat, o toksycznej rodzinie, zawodowych relacjach, które też są dosyć toksyczne.Panna młoda na swoim weselu, które zdaje się być idealnym:piękna sceneria, kochający mąż niczym z bajki, po kolei rani wszystkich swoich bliskich, atmosfera gęstnieje, a całe przyjęcie zdaje się rozsypywać, jak domek z kart.  Wieczór, który miał zmienić jej życie na lepsze, całkowicie je zrujnował. Justin wydaje się czuć więcej, widzieć więcej, to był jej akt sprzeciwieniu się takiej szopce, nie czuła się w tym dobrze, więc nie chciała w tym uczestniczyć. Proroczy okazuje się toast matki panny młodej, która mówi:'Bawcie się dopóki możecie'.
Druga część ma miejsce po zdarzeniach z pierwszej części skupia się na siostrze Justine, Claire, która z niepokojem oczekuje na zbliżającą się do Ziemi planetę o nazwie Melancholia. Mieszka też u niej Justine, która choruję na głęboką depresję. Claire to przeciwieństwo Justine, racjonalistka stateczna matka i żona, lubi trzymać rękę na pulsie, lubi, jak wszystko jest idealnie zaplanowane. Obydwie panie dają jednak wciągnąć się w marazm, z niecierpliwością czekają na koniec. Planeta cofa się i wraca. A my niespokojnie czekamy razem z bohaterami kiedy w końcu planeta się zbliży . 
Rewelacyjna jest Kirsten Dunst, potrafi być pogrążoną w depresji, a zaraz potem udaje radość i robi to całkiem naturalnie. I tak naprawdę w obliczu katastrofy, to właśnie Justine pogrążona w depresji, pesymistka, zachowuje zimną krew i staje się oparciem dla siostry. I mimo tego, że nic specjalnie się nie dzieje towarzyszy nam uczucie niesamowitego napięcia. I czy tak naprawdę to ma znaczenie co będziemy robić i w jaki sposób wykorzystamy ten czas przed końcem ? Bo w końcu i tak się wszystko się skończy.
I powiem wam, że o ile nie lubię filmów apokaliptycznych, to ten jest inny, nie ma wielkiej powodzi, czy jakoś ognia, jest pięknie, obrazy serwowane nam przez reżysera są naprawdę malownicze i wyjątkowe, a hasło z plakatu reklamowego nie kłamie:' to będzie piękny koniec świata'.  I pomimo tego, że to film teoretycznie o śmierci, to ja mam odczucie, że jednak bardziej o życiu, o naszym stosunku do życia, a właściwie bardziej samego von Tiera. No i jeszcze sprawy techniczne-świetne obrazy, cudowna muzyka, nawet tylko dla nich warto obejrzeć ten film.I co ja więcej będę mówić, gorąco polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz