Podchodziłam do tego filmu, jak do jeża, czyli bezwzględnie go omijałam. Dlaczego? Sprawa jest prosta. Zbyt bardzo kocham książkową wersję sagi Millenium Stiega Larssona. To od Larssona zaczęła się moja miłość do kryminałów. Niesamowicie silna i zupełnie nie słabnąca.
Nie lubię powielać, to znaczy, jeśli czytałam książkę, to staram się nie oglądać filmu i na odwrót. Dlaczego? Sprawa znowu jest prosta, kiedy znamy już historię cała frajda z oglądania znika w zastraszającym tempie. Są wyjątki od tej reguły, chociażby 'Kamienie na szaniec'.
Daniel Craig, który usypiał mnie w Bondzie w roli mojego ukochanego Mikaela Bloomkvista. Nic dobrego z tego nie może wyjść.
Myliłam się, film jest naprawdę w porządku. Co najważniejsze oddaje klimat książki. Moim największym problemem z nim jest fakt, że znałam już przedstawioną historię, a znając ją nie mogłam się wciągnąć w tę zagadkę.
Mimo tego, że Daniel Craig nie przypomina Mikaela Bloomkvista z moich wyobrażeń, a Robin Wright też nie jest Eriką z mojej wizualizacji, jak ją zobaczyłam od razu pomyślałam sobie: o cześć Claire, ty też tu grasz ? Dla mnie ona już chyba na zawsze pozostanie Claire Underwood z 'House of Cards'. Lisabeth Salander u mnie była trochę bardziej kobieca. Ale cała reszta idealnie oddaje klimat tej książki. Mały domek na odludziu, jezioro, sroga zima i ten brak zasięgu.
O historii i bohaterach nie będę Wam pisać, bo zrobiłam to w przypadku książki. Pochwalę jedynie Finchera za to, że naprawdę dobrze oddał klimat i zbudował napięcie tej książki. Wciąga niczym pająk w swoją sieć, tak samo, jak Larsson. Dla mnie w pojedynku z książką przegrywa, ale pewnie nawet gdyby Fincher i Craig stanęli nago na głowie to i tak wybrałabym książkę. Była pierwsza i tyle.
Film polecam, szczególnie na chłodny zimowy wieczór. Co prawda zimę mamy chyba za sobą, ale kto wie może jeszcze powróci?
PS. Obejrzałam go tylko dlatego, że leciał w TV. Moje podejście do niego, jak do jeża pewnie by nie uległo zmianie jeszcze długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz