środa, 19 marca 2014

Brzemię rzeczy utraconych


Indie od zawsze kojarzyły mi się ze przepysznym smakiem curry i boolywoodzkimi produkcjami, które nie cieszyły się moją sympatią. Do 'Brzemię rzeczy utraconych' przekonały mnie dwie rzeczy- Nagroda Bookera oraz pozytywna opinia osoby z którą przeważnie mój gust się pokrywa. 

Nie będę ukrywać ilekroć sięgałam po tę książkę czułam niesamowite znużenie. Nie czytało mi się jej miło, łatwo i przyjemnie. Ale chyba jestem lekką sado-masochistką (jakkolwiek by to zabrzmiało), bo nawet jeśli jakaś książka niekoniecznie przypada do mojego gustu, a jestem w jej posiadaniu i podjęłam się próby jej przeczytania to zawsze czytam do końca. Od deski do deski. Nie omijam nudnych opisów, nawet w 'Nad Niemnem' czytałam opisy przyrody. Nie wyobrażam sobie 'omijania'. Daję jej szansę, a nóż akcja rozwinie się pod koniec, a nóż coś zyska sens po sam koniec. 

To historia Indii i jej mieszkańców w latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku-szesnastoletniej Sai osieroconej przez rodziców i wychowanej przez dziadka, kucharza i jego syna Bidźu, które 'amerykański sen' okazuje się być koszmarem. A wszystko na tle społecznych i politycznych przemian w Indiach.  To również czas zamieszek  i konfliktów na tle narodowościowym, a dla głównych bohaterów również poszukiwania własnej tożsamości.

'Brzemię rzeczy utraconych' to ciekawy, nieznany obraz Indii, pokazany przez pryzmat zwykłych przeciętnych ludzi. Ich problemy, bolączki, marzenia, niespełnione nadzieje. Dla mnie to interesujące spotkanie z tak odległą kulturą.
Pełna ciepła, a zarazem i nienawiści, nie dająca złudzeń, a zarazem wypełniona marzeniami. Różnorodna i złożona, jak indyjska kultura.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz