Skończyłam wczoraj trzeci sezon 'Homeland'. Przez ostatni tydzień codziennie minimum dwa odcinki oglądałam i co ja Wam będę mówić znacie zapewne te uczucie pustki po obejrzeniu wszystkich możliwych odcinków waszego ulubionego, bądź jednego z ulubionych serialów. Pogoda za oknem, ta szarość też nie poprawiała sytuacji, a już najbardziej dobijające było niskie ciśnienie, które sprawiało, że umierałam (tak tak się czułam). Pomimo, że już wybrałam kolejny serial, który chcę obejrzeć w najbliższym czasie, to nie miałam siły i odwagi, aby za niego się jeszcze zabierać, trzeba trochę odpocząć od seriali i dojść do siebie. W takim razie wzięłam się za 'Ani słowa więcej'.
Bardzo poprawił mi humor. Nie jest to film wybitny, nie jest to film, który zostanie w waszej pamięci na lata i który będziecie wspominać po latach, raczej szybko uleci z waszej głowy, Oscara i innych ważnych nagród raczej nie dostanie, co ważne jednak odnotowania był obecny na Włoskim Festiwalu Filmowym i Camerimage. Ogląda go się przyjemnie , nie nuży i dłuży się, trwa tylko półtora godziny, no i to ostatnia rola Jamesa Gandolfini, legendarnego Toniego Soprano.
O czym jest? Główna bohaterka Eva w tej roli Julia Louis-Dreyfus jest sympatyczna pięćdziesiąt letnią samotnie wychowującą córkę kobietą. Już dawno chyba przestała wierzyć w miłość na całe życie. Zmęczona życie nie bawi się w 'teatrzyk', zrzuciła maskę i jest sobą. Na co dzień z racji swojego zawodu-jest masażystką użera się z masą dziwacznych klientów, gadających zdecydowanie za dużo i z nieświeżym oddechem. Pewnego razu poznaje Alberta, faceta całkiem nieatrakcyjnego, ale sympatycznego i zabawnego, w tej roli wspomniany wcześniej James Gandolfini. Pierwsza, druga, trzecia randka mija i jest fajnie i miło. Czy to nie szczyt marzeń?
Jednak Eva odkrywa, że nie jest tak kolorowo. W tym samym czasie i tym samym miejscu, gdzie spotkała Alberta, poznała również Marianne w tej roli Catherine Keener znana między innymi z 'Gotowych na wszystko'. Szybko trochę szalona i pokręcona Marianne, w końcu to artystyczna dusza-poetka staje się klientką i przyjaciółką Evy. Jaki jest problem? Taki, że Marianne to była żona Alberta. Pani dosyć często prowadzą pogawędki o mężczyznach, więc i w nich nie może zabraknąć miejsca dla Alberta, a była żona wyjątkowo jest na niego cięta i bez litości wytyka jego wszystkie wady. No i wtedy pojawiają się wątpliwości, bo w końcu może ona ma rację? Może on naprawdę jest beznadziejny?
Jest humor, pewien urok, zwykli i przeciętni mili ludzie, bez złudzeń i lukrowania. Nie jest to komedia na której będzie się śmiać, jak na 'Millerach', ale również poprawia humor.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz