sobota, 11 stycznia 2014

Django


Uwielbiam Tarantino i na myśl o każdym jego nowym filmie moje oczy zaczynają się świecić. 'Django' jest naprawdę dobre, jak przystało na Quentina, jednak muszę przyznać, że czuję pewien niedosyt. Tarantino jak zawsze bawi się z nami, miesza gatunki, dekonstruuje formy, jest nieprzewidywalny, może kiczowaty, ale co najważniejsze jest doskonały w tym, co robi i niepowtarzalny. Takiego drugiego ze święcą szukać.


Tym razem próbuje rozliczyć się z niewolnictwem w USA. A wszystko pod przykrywką westernu. Główny bohater Django w tej roli Jamie Foxx zostaje wyzwolony przez byłego dentystę, doktora Schulza, Christopher Waltz i razem wyruszają na poszukiwanie ukochanej Django.  Tak też wyruszają do farmy Candyland, na której rządzi ekscentryczny Calvin Candi ( Leonardo DiCaprio), bogaty snob, którego nęcą biologiczno-antropologiczne problemy- scena, w której analizuje budowę czaszki naprawdę robi wrażenie.
Ale tu nie najważniejsza jest fabuła, skądinąd całkiem banalna, tylko tekst, jak zawsze genialne dialogi, które pozostają w pamięci na długo. Montaż i spektakularne ujęcia też robią wrażenie. No i muzyka. Balsam dla uszu. To również próba rozliczenia z przeszłością dosyć smutną przykryta wesołą maską. Jedynie Niemiec-dr. Schulz zadaje sobie trud pytań egzystencjonalno moralnych dotyczących niewolnictwa. Aktorstwo na najwyższym poziomie Christopher Waltz kradnie co prawda całe show, tworzy postać niejednoznaczną, zabawną, ironiczną, niebezpieczną i pewną siebie, szaloną i doskonałą. Pozytywne zaskoczenie stanowi również Leonardo DiCaprio. Krwi jak zawsze jest dużo, a za nią znajduje się to, co 'najsmakowitsze'.  Tarantino wciąż potrafi zaskakiwać i zachwycać, mimo drobnych potknięć. Nie jest to co prawda 'Pulp Fiction' czy 'Bękarty wojny', ale to nadal stary dobry Quentin.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz