środa, 7 maja 2014

Pięćdziesiąt twarzy Greya


Nadszedł ten dzień kiedy przyszło mi pisać o tej książce. Książce w, której podobno zaczytują się kobiety na całym świecie. Ba, którą ponoć pokochały, która ponoć zrewolucjonizowała nasz świat. Nie wiem, ile w tym marketingu ludzi od PR, ale jednego jestem pewna. Ja jej nie pokochałam.

Jak wiecie nie było to moje pierwsze podejście do tej pozycji. Jestem wręcz pewna, że nie dotrwałabym do końca, gdyby nie fakt, że trafiłam na egzemplarz w języku angielski (ten w polskim mnie przerósł) . O ile nie jestem ortodoksyjną osobą pod względem wszelkich błędów języków i szukającą niesamowicie kwiecistego stylu w tym, co czytam, o ile sama często popełniam błędy językowe, o tyle czytanie E.L.James było dla mnie trudne. Grafomania, że aż boli. Czytanie tej pozycji w języku angielskim było zdecydowanie rozsądniejsze. Bo właśnie przez nieskomplikowany język jako lektura w nieojczystym języku doskonale się sprawdzała.

Jak już pisałam w poście dotyczącym 'Wyznania Crossa' główna bohaterka wyjątkowo nie przypadła mi do gustu. Wydaje mi się, że Any nie da się lubić. Zdecydowanie nie jaka, jak nie doprawione mięso. A dodatkowo koszmarnie irytująca i zakompleksiona. No i on Christian Grey. Zdaniem jej ideał. Aczkolwiek nie wiem czy jej wierzyć. Generalnie podchodzą z jakimś brakiem zaufania to ideałów, bo uważam, że nie istnieją, a każdy ma jakieś większe, bądź mniejsze wady. E.L.James generalnie zrobiła z Greya doskonałego łamacza kobiecych serc, bogatego, przystojnego, dobrze ubranego, a w dodatku dowcipnego i kulturalnego. Mojego jednak nie złamał. 

Ponoć miały być w tej książce jakieś nie wiadomo, jakie ostre 'rżnięcie'. Nie mniej seksu jest tu jak na lekarstwo i wtórują mu przezabawne dialogi i teksty, które takimi zapewne być nie miały. Mogłabym zaczytować ich wiele, ale ograniczę się do kilku: ' obudziłeś we mnie moją wewnętrzną boginię' czy ' rozsypuję się na milion kawałków', 'traci wielkie poczucie siebie' i wiele innych kwiatków, po których przeczytaniu zadawałam sobie pytanie ona to serio napisała.

Oczywiście moją uwagę zwróciło rodzaj związku Any i Greya, a mianowicie jest on oparty na seksie BDSM, od angielskiego bondage & discipline, domination & submission. Co do, którego feministki mogą się przyczepić, a i ja kompletnie nie będąca feministką, też mam zastrzeżenia. No bo sorry, ale pozwolić zrobić z siebie kukłę i decydować innej osobie, o tym co mam na siebie założyć, co zjeść  lub co zrobić wydaje mi się chore. Pamiętajcie tu nie chodzi o ten czas tylko podczas seksu, ale ciągle. I jeszcze jest umowa. W całości przytoczona w książce.

Przyznam się, że sięgnęłam po tę książkę, tylko po to, aby poznać jej fenomen, jak to możliwe, że ludzie, którzy na co dzień nie czytają, po nią sięgają. Co ma takie w sobie, że przyciąga miliony. Nadal nie wiem. Jak dam radę to poszukam odpowiedzi na dręczące mnie pytania, czytając drugą i trzecią część, tak tyle ich powstało. Na szczęście więcej ma nie być.

Oczywiście napisałbym, że jej nie polecam, ale pewnie, albo już ją czytaliście, albo i tak po nią sięgnięcie, bo coś Was kiedyś podkusi, aby na własnej skórze sprawdzić, czy to naprawdę taki gniot.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz