Byłam wczoraj w kinie. Na czym? Na About time polski tytuł- Czas na miłość, ale jakoś bardziej przypadł mi do gustu ten oryginalny. Jestem pewna, że na ten film nie wybrałabym się, gdyby nie zwiastun obejrzany w kinie. Jakoś z komedii romantycznych już wyrosłam i zdecydowanie staram się ich unikać, ale ten trailer przykuł moją uwagę, a czas spędzony w kinie i pieniądze wydane na bilet nie uważam za zmarnowane.
Przyznam się szczerze, że przez cały prawie film siedziałam z uśmiechem na twarzy, a po wyjściu mój humor nie uległ zmianie. To nie jest film, który uznamy za wybitny, ale jest to film całkowicie przyjemny.
W About time pojawia się jakże znany i popularny motyw podróży w czasie. Brawo za to, że jakoś nie wieje banałem, bo z tym motywem już niejednokrotnie tak bywało. Jest miło, przyjemnie, bajkowo, chyba właśnie tak jak powinno być w jesienny wieczór, kiedy za oknem pada deszcz, a dzień nie należał do najlepszych. Jest lepszy niż czekolada, a i nie ma się wyrzutów, że pójdzie w biodra.
Aktorzy też świetnie sprawdzili się w swoich rolach: słodka i oczytana dziewczyna w tej roli Rachel McAdams, niezbyt przystojny i nieporadny w stosunku w kontaktach z dziewczynami chłopak-Domhnall Gleeson, cudowny wyluzowany i czuły ojciec-Bill Nighy, ekscentryczny znajomy ojca-Tom Hollander.
A sam film o czym jest ? Oczywiście, że o miłości. Ale nie to nie jest kolejna łzawa historia o tym jak on ją kocha i ona jego też. To bardziej film o miłości w stosunku do życia. O cieszeniu się każdą chwilą, najzwyklejszymi czynnościami- herbatką z rodziną czy ukochaną osobą. Sam film wywołał u mnie refleksję, że nawet podróże w czasie nie sprawią, że będziemy szczęśliwi, bo szczęście to właśnie chwile, które warto doceniać. A grzebanie w przeszłości, ma wpływ na teraźniejszość i to nie zawsze taki jak byśmy chcieli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz